piątek, 20 września 2019

Kocie zimy


Kociej zimy nic się złego nie ima.
Kocia zima jest prążkowana.
Skrada się jak tygrys kocia zima.
Powoli.
Przyczajona.
Z rana.
Więc zjawia się w szaroburych chmurorymach
zima z sierścią miękką jak świąteczna nuta.
Nic nie szkodzi, że mróz mocno trzyma:
co najwyżej kot zostanie Kotem w Butach.
Śnieg pod butem wesoło zachrzęści,
jeszcze więcej dziś go napada.
Taki śnieg można ważyć w łutach szczęścia,
każda gwiazdka tego śniegu to sylaba.
I każdy płatek – słyszycie? – dźwięk.
Cichutko wszedł w słowo kontrabas.
I każdy ton ostry powolutku miękł.
Będzie nut na pierzynę jak znalazł!






W moim miasteczku


W moim miasteczku
wszędzie jest blisko:
do parku, nad staw, na przystań.

I każdy wie, co jest grane
w kinie z miasteczkowym ekranem.

A na przystani,
proszę pana, proszę pani,
cumują wielkie chmur okręty.
I jeden jest mój,
a drugi jest twój,
a trzeci już jest wynajęty.

I do teatru jest blisko, a teatr,
to miejsce, gdzie w słowach się przebiera.

I w tym moim miasteczku
wbrew instytutom meteorologii
lato cały czas
moczy w rzece nogi.
I nie chce nigdzie sobie pójść,
bo i po co?
Gdzie lepiej będzie mu
niż w mym miasteczku nocą?

I gwiazdy zerkają na ziemię
jak dojrzałe złotookie jabłka.
I komuś spełnia się marzenie,
bo jedna z gwiazd właśnie spadła.

I pochyla się wtedy jabłoń nocy
nad moim sennym miasteczkiem:
tą szkatułką błyszczącą od rosy
z wykutym w moich snach srebrnym wieczkiem.






Nasz pan listonosz


Dziwnie wyglądałaby nasza ulica
bez listonosza.
Kto by przynosił zegarom godziny,
na butach kropelki rosy
i listy ze słonecznym znaczkiem…
I kartki od rodziny
pisane słodkim maczkiem?
I ten uśmiech,
który mają
panowie listonosze
pod wąsem –
no kto, kto by to wszystko przynosił?
Ktoś inny?
No skąd!
Co za nonsens!

Pan listonosz
płynie na swych wąsach
jak w łodzi,
bo zawsze jednak przyjemniej
pływa się
niż chodzi.

(Nasza ulica to rzeka,
a miasteczko – myślałby kto – jakaś Wenecja!
Nie ma co w żadnym razie narzekać,
nie ma co, bo miasteczko – istny specjał!).

I mówimy co rano na ulicy:
– Dzień dobry, proszę pana, proszę pana listonosza!
I od razu dzień jest wtedy milszy…
Jak w kopertach błyszczy szczęście w naszych oczach.






W sadzie


Spadają jabłka
z uśmiechniętych jabłoni
prosto w ramiona:
nasze i ziemi.

I słodkie jest niebo
córeczko
wysoko
i jabłko w dłoni
na wyciągnięcie
pestek.

Dzielimy jabłko
dotknięciem.
I to się nazywa
szczęście.

A w jabłoniach
senny szumi wiatr.
Trzymam Cię, córeczko, w dłoniach,
jak trzyma się cały świat.






Mapa


To jest mapa
czterech stron świata.
I tej jeszcze jednej
bardzo mojej,
własnej.

Mapę dał mi mój Tata. A Tata
miał tę mapę chyba od zawsze.

Tu jest róża wiatrów –
rzekł mi Tata wtedy –
żebyś sobie jakiejś nie napytał biedy.
Żeby cię nie schował
ocean czarny, ocean zimny,
ocean głęboki.
Żeby bandera była na maszcie
i podniesiona głowa
w obłoki.
I mądre żeby były twoje słowa.
I tych słów trapy
nad wielkie rzucone przepaście.

Więc mam tę mapę od Taty.
I będzie przy mnie już zawsze.






Baranki


Skakały baranki, skakały
na skakankach.

Skakały baranki z wieczora
i z ranka.

I od ranka skakały do wieczora.
Na skakanie zawsze dobra jest pora.

Aż raz baran jeden skoczył, drugi skoczył,
tam gdzie potok potoczysty się potoczył.
Wełny biel się bieli w wodzie
już od roku.
Róg barana chmury bodzie
w tym potoku.

Tak się składa,
że wypada
kończyć wiersz.
A tu potok się potoczy:
rób co chcesz.

Potok płynie swoją drogą,
a barany mocno bodą!
Zrób, baranie,
chmurom pranie!
Bierz i pierz!






Mama w kuchni


Rano w kuchni
pachnie kawa i drożdżówki.
Rano w kuchni sen paruje z filiżanek.
A ja patrzę od stolika,
a ja patrzę na swą mamę
i uśmiechów jej przesyłam pełną garść.

Całą garść i duży bukiet
w pełnej gamie,
żeby w kuchni miło było
mojej mamie.

Rano w kuchni
radio gości wiadomości:
same dobre
niby truskawkowy dżem.
Wody w kranie
śpiew i granie:
koncert dnia na zawołanie.
Piękny będzie tak zaczęty każdy dzień!






Rok


Rok. Po kolei
przychodzą, odchodzą miesiące.
Wiosna zielone ma sny,
a lato brzoskwiniowe słońce.
Jesień jest siwa od mgieł,
a zima w swej bieli – smutna.
No tak, wszystko to wiem...
I zawsze tęsknię do jutra.






Lato mija jesień i idzie do zimy


Lato mija jesień i idzie do zimy
na spotkanie niechętne w pierwszych chłodach września.
Z koszami pełnymi winogron wchodzimy
do sieni pachnącej drewnem słodko jak czereśnia.

Lato mija i brzęczą już szyby okiennic,
gdy wiatr zmiata z pajęczyn marzenia ospałe.
Wśród wyrudziałych liści stoimy zdziwieni,
jak jabłka jeszcze rozgrzani od letnich upałów.

Mówisz: czas odnowić swą przyjaźń z kożuchem,
gorącej herbaty na podróż zaparzyć do dzbanka.
Gdy do zimnych krajów jedziemy pierwszym autobusem,
senne sady okrywa lekka szronu firanka.






Nad morzem


Piasek jest biały,
a morze granatowe:
lato w szkolnym mundurku
stanęło na głowie.

A żaglówki jak na włosach spinki
trzymają w ryzach fale,
by się nie rozbiegały
do Afryki lub dalej.

Piasek jest gorący,
a morze chłodne...
Przez wiatru skakankę skaczą zwinne stopy.
I w bursztynie małym
wielkie mieszka słońce,
jak w muszelkach pamięć
dawnej niepogody.






środa, 11 września 2019

Lekcja polskiego


Gdy się zaczęła lekcja polskiego,
z Jerzykiem w wisielca
graliśmy akurat.
I nagle Jerzyk powiada: – Patrz, lebiego!
Ktoś zgubił płaszcz!
– A gdzie?
– Tam!
Przez podwórze przewieszona chmura!

Pewnie że spojrzałem.
Zawsze to jakaś rozrywka.
Człowiek, jak wiadomo, jest duchem i ciałem.
Ciało mniej jest mobilne.
W ogóle ciało to przykrywka.
Lecz duch!
Ten to potrafi nawywijać...
Ruszyłem więc za duchem wpław
przez zbielałe jezioro zimy.
(W tym czasie Jerzyk
wieszał mnie na hak,
a może lepsza była szyja?
W każdym razie długopis – ten drewniany kat –
był zdobny napisem „Pieniny”).

Podwórze zwykłe dość,
jak każde szkolne podwórze.
Ścian szarość,
węgiel w rozsypce,
wszędzie taki sam od wf-u gość,
z nerwowym rozstrojem fortepian i fałszywe skrzypce.
Jest więc wszystko, by chcieć zostać tu na dłużej.

I widzę już od parapetu:
oto przechadza się krokiem chwiejnym Rimbaud.
Pan zechce się przedstawić...
– Poeta pełną gębą.
Gorzkie są obłoki Jawy.
Malwy kwitną przy drodze i bledną.
I pachnie swoją polną drogą biel i czerń fotografii.

Gdy się skończyła lekcja polskiego,
gdy przyszpilił ją cienki długi dzwonek jak motyla w albumie,
robiłem, co tu kryć, za dokumentnie powieszonego.
Jeśli chodzi o grę w wisielca – trudno tu odwołać się do sumień.
A w poezji?
Nie wiem, jak to jest.
Te malwy rzeczywiście więdną.
Nieraz przenika nas
niespodziewany dreszcz.
Zostawił pan płaszcz, panie Rimbaud...






czwartek, 5 września 2019

Trzy wiersze o kotach


Wymarzony kot

Mój kot, myślę sobie,
byłby dość staroświecki:
starej daty, jak mówią niektórzy.
Jednym słowem
nazywać mógłby się Zapiecki
i koniecznie fajkę by kurzył.
Mruczałby tylko ballady
i to zawsze w moll,
a słabość miałby ten kot do stromych dachów i czekolady.
Damę serca też miałby
w jakimś Limassol.

Mój kot miałby zawsze niezmienną sierść,
w jednym oku księżyc,
słońce w drugim.
I co noc dumnie prężyłby ten mój kot swą pierś,
prezentując przed lustrem
Południa Krzyż Zasługi.


Jubileuszowa piosenka dla Joanny i kota Fiodora

Chodź, Fiodor...
Plącze się język światła nad wodą.
I można tańczyć z cieniem, czemu nie?
Tancerze wiodą żywot ku ogrodom
i kwitnie różany szept.
Przegląda się w mroku lampa na bulwarze:
poznajesz Fiodor? Błysk i czerń
minionych zdarzeń...
A jeszcze wiele stanie się.
Bądź pewien, Fiedia. Lecz na razie...

Chodź, Fiodor,
już czas, szelmo, czas, kocurze,
nie marudź –
i tak zostaniemy tu na dłużej...
Tak łatwo się nie znika
na kocich łapach, gdy z głośnika
tuż przy Moście Niezgody
śpiewają tę piosenkę.
Chodź, Fiedia...
W niepogodę
dobrze iść ręka w rękę.
Gdy ostatni tramwaj
namókł i zgasł.

Dawaj, Fiedia, dawaj,
już czas.

Mam smak na piosenkę
na deszcz, na wiersz,
na wstążkę,
na książkę...
Wiesz, Fiedia, wiesz?
Gdy plącze się język
świateł nad wodą...
Dobrze to przeżyć.
Idziemy, Fiodor...
Dobrze jest... Fiodor...
Dobrze.
Dobrze jest!


Koci film

Obwieszcza się
wszystkim kotom:
kocicom, kocurom, kociętom,
że właśnie, że teraz, że oto
koci film kręcić rozpoczęto.

A kasę na film wyłożyły
natychmiast ze cztery ważne instytuty.
(Niby coś tam reporterki „Sznaucera” węszyły,
ale wszystko zdało się właściwie psu na buty).

Pan reżyser odłożył z żalem
archiwalne numery „Kocich Elit”
i wyciągnął spłowiałą czapeczkę wraz z szalem,
takoż zza pieca wyciągnął fotelik.
I ustawia aktorów od rana
według najlepszego planu najlepszego ustawiania.
I coś z tego wyjdzie, coś będzie,
coś na kształt, bez krępacji, arcydzieła!
I już pisze się o tym wszędzie,
i ekipa jednej telewizji też się tym zajęła.
I kręcą to kręcenie,
i filmują to filmowanie,
i profesjonalnie nagrywają profesjonalne miauczenie,
i śledzą każdy koci ruch na planie.

A gdzieś tam w tle
uwija się
pan od cateringu, by obsłużyć gości.
Ryba. Pizza. No i w ogóle co kto tam jeszcze jeść chce
(rzecz jasna w ramach normy i ogólnie przyjętej finansowej przyzwoitości).

Zjawiła się też panna Cotta,
królowa towarzyskiej śmietanki:
bez specjalnego celu, po prostu, ot tak.
Pewnie ma wolne poranki.

A wstępu na plan zakazano
jedynie redaktorom „Mojego Psa”,
tudzież rozmaitej maści celebrytanom.
Nie dla psa klaps, cicho sza.
– Uwaga, gramy! Akcja!
Od „Nie sądziłam, że cię tu spotkam”.
A pan się dziwi, panie kocie, dziwi się pan,
tym co mówi do pana pani kotka.

I tak kręcą ten film, kręcą,
ocierają się o ten geniusz jak kot o wełniane nogawki.
I tak biegnie koci żywot za dni przędzą,
i tak tkają się filmowo kocie sprawki.






poniedziałek, 2 września 2019

Mój Anioł Stróż


Mój Anioł Stróż jest po całym dniu zmęczony.
Ziewa i drapie policzek
anielsko nieogolony.
I skrzydłem anielskim przykrywa,
że w kredensie zbiła się szyba,
że lodówka była niedomknięta,
że nie można już doczekać się na święta –
mój Anioł Stróż.

Mój Anioł Stróż czasami bywa szary
i taki, rzec by można,
w ogóle nie do wiary.
Mój Anioł Stróż.

Mój Anioł Stróż
po nocy nieprzespanej,
po zakurzonym dniu,
poranku z mgieł utkanym,
mój Anioł Stróż, co wzdycha,
gdy idzie mi nie tak,
gdy kiepsko u mnie słychać,
gdy słońca jakoś brak.
Ech, ciężką pracę ma, no cóż...
Mój Anioł Stróż.

Mój Anioł Stróż – wiem dobrze o tym –
nie ma urlopu, świąt,
nawet wolnej soboty.
I nie ma też pod stopą róż.
Mój Anioł Stróż...

I wciąż mnie znosi tak cierpliwie,
że czasem sam się temu dziwię.
Dziwię, podziwiam, nie zazdroszczę,
gdy nie pozwala włazić w gąszcze,
musząc wyciągać mnie za uszy.
I strzeże ciała, strzeże duszy
(co z tych jest dość niesfornych dusz) –
mój Anioł Stróż.

Gdy trzeba światu stawić czoła,
nie zapomnijcie o aniołach,
tych, co nie jadą na weekendy,
co krok za nami idą wszędy,
co wieczne ciągną nadgodziny,
co nasze znoszą małpie miny...

Z tak wielu mnie ratował burz
mój Anioł Stróż.






Kołysanka


Mruczą koty cichuteńko,
sierść im gładzi Anioł Stróż.
Sen nadchodzi pomaleńku,
zaśnij, me kochanie, już.

Zaśnij na poduszce z marzeń,
włosy gładzi srebrny wiatr.
Gwiezdne konie biegną w parze,
przez spokojny, cichy świat.

Wystukują kopytami
na gościńcu piosnkę swą.
Spod nóg iskry są gwiazdami,
para z nozdrzy – nocną mgłą.






Wrześniowe przymiarki


Na drodze wciąż żółty pył słońca,
lecz po drodze już pogodzie z jesienią.
Deszcz żartowniś trzy grosze wtrąca,
aż się liście ze śmiechu czerwienią.

Liście, liście – tyle ich wokół!
Istny listny dywan! Sam zobacz:
park jest pełen takich widoków,
sad jest cały w takich ozdobach.

Lato w ciszy z jesienią się wita,
dają sobie wzajem prezenty:
suknia lata na gorąco uszyta,
płaszcz jesieni z ciemnych chmur zdjęty.

Mierzy jesień płaszcz, lato suknię...
Skaczą jabłka z zielonych trampolin
prosto w ciągle letnie południe,
w zmierzch jesienny idący powoli.






© Wydawnictwo Aksjomat