środa, 23 grudnia 2020

Czas Bożego Narodzenia

 

W Bożego Narodzenia czas
w sanie się zmienia Wielki Wóz.
I wiozą sanie kosze gwiazd,
i drogę znaczy siwy mróz.

W Bożego Narodzenia czas
księżyc oświetla białe tło.
Wyrasta pośród śnieżnych zasp
choinka otulona mgłą.

W Bożego Narodzenia czas,
gdy opadają płatki snu,
nuci kolędę czarny las
na skrzyżowaniu białych dróg.

W Bożego Narodzenia czas
cudowny sen się zawsze śni:
Dzieciątko w żłóbku wita nas 
i Lepsze puka w nasze drzwi.






© Wydawnictwo Aksjomat 

Noc wigilijna

 

Już choinka srebrne igły nawlokła,
Pierwszą gwiazdkę przyszyła do nocy.
Księżyc schował się w śnieżnych obłokach,
Przykrył złote policzki i oczy.

Cicha noc się zaczęła i w ciszę
Popłynęły najlepsze życzenia.
Mróz kolędę na szybach już pisze,
A kolęda nam serca odmienia.

Barszcz czerwony do nas się śmieje
I karp wpływa z dostojną miną.
Idą ku nam prosto z Betlejem,
Kolędnicy z Dobrą Nowiną. 

Śnieg na pola napadał gęsto,
Ptak na drucie pył biały strąca…
Przy wieczerzy czeka wolne krzesło
Na Jezusa – małego wędrowca…









© Wydawnictwo Aksjomat  









poniedziałek, 21 grudnia 2020

Kołysanka zimowa

 

Zamknij oczy – wpłyną obłoki
Tak puszyste jak bita śmietana,
Noc zaplącze się w twoje loki,
Noc gwiazdami we śnie napisana.

Mleczną Drogą od śniegu białą
Wielki Wóz pod dom twój zajedzie.
Kołysankę, by lepiej się spało,
Nucić będą polarne niedźwiedzie.

Zamknij oczy i spróbuj zasnąć:
Śpią już sanki, śpi bałwan śniegowy…
Sny dziecięce już lecą nad miasto –
śniegiem spadną nam rano na głowy.







© Wydawnictwo Aksjomat  

Spacer w bieli

 


Biały tramwaj wozi białe sny
Wśród kasztanów, co w bieli są całe,
Białe wrony siadają na kry,
Które płyną nad Morze Białe.

Odbijają się w śniegu latarnie,
Mleczne światło rośnie za ścianą
I tak jakoś jest bardzo polarnie
Na spacerze z tatą i mamą.

Biały słoń na trąbie gra w zoo,
W biały obłok zbierają się dźwięki.
W białym bluesie nuty się skrzą   
Jak śnieżynki wzięte do ręki.

Wieczór białe gwiazdy odsłonił
Rozrzucone na nieba brzegu.
Przechowałem w zamkniętej dłoni
Gwiazdkę z nieba i gwiazdkę śniegu.







© Wydawnictwo Aksjomat 






Zimowy dzień

 
Tam, gdzie łap miękkich cichy bieg, 
gdzie białej rzeki drugi brzeg,  
w zimną poduszkę wtula twarz
chochoł, co w sadzie trzyma straż.  
(To kiepski strażnik – mrok ktoś skradł
i bielą dziś wymościł sad).
Więc kot wysyła w taki dzień
na spacer raczej kota cień.
Cień może marznąć. Pal go sześć.
I jak domowa niesie wieść,
kot pisze siódmy tom „Żywotów”… 
Jest w zimie pracy dość dla kotów.  








środa, 16 grudnia 2020

Przepis na smoka


Z tektury wytnij sobie galantny smoczy ogon.
kartkę zemnij, a potem wyprasuj w dłoni swej.
I nie przejmując jakoś szczególnie się pogodą,
na spacer wyprowadzić dziś swego smoka chciej!
  
Posmaruj jeszcze klejem dość wiotką smoka szyję
i w jedno z korpusikiem połącz prędziutko, by
dotarło to do niego, że już smoczysko żyje,
i może zjeść owieczkę jedną albo i trzy.

Szyję i ogon smoka zagnij, żeby nie było,
że gabaryty większe trochę ma on od norm.
Przynajmniej jedno z was dziś o tym już marzyło,
by iść na spacer, choćby szalał tam dziki sztorm.

Pomiętą kartkę posyp przez sitko manną kaszą,
by dodać smoczym szatom tym wdzięku więcej ciut. 
I niech sąsiedzi z twoim smoczyskiem cię zobaczą,
chwal się, że smok ci wyszedł jak ósmy świata cud!








 

poniedziałek, 14 grudnia 2020

Bajkowy tramwaj

 

Jest takie miasto, takie miasto, kochani,
(nazwa z głowy wypadła, co za głowa, ech…),
gdzie mknie sobie swoimi tajemnymi ścieżkami
tramwaj spięty z wagonów trzech.

Cóż tramwaj? Zwykła sprawa!
Mało to w miastach ich?
Pewnie to jakiś kawał
schował się w słowach tych.
Ale nie.
Żaden żart. Żadna kpina: 
tamten tramwaj bajkowy jest i
trzy wagony w nim spina sprężyna
poskręcana z wieczornej mgły.
W pierwszym – rymy do słowa TRUBADUR.
W drugim wróżki plotkują i śpią,
A ten trzeci uliczką na dół
do najbliższych powiezie cię świąt.

Zamiast drzwi są w takim tramwaju
duże książki, co się otwierają,
kiedy powiesz mniej więcej tak:
RODZYNKI PRZECINKI KAWIORY HUMORY
HOKUSY POKUSY
MAROKO I MAK
I dmuchniesz, kolego, trzy razy we fusy,
i walca odtańczysz na wspak.

Każdy spotka ten tramwaj,
nic nie kłamię, uwierzcie,
gdzieś na drodze ku bajkom i snom.
Słyszysz dzwonek za drzwiami?
Słyszysz dzwonek? Nareszcie!
To ten tramwaj, to pewnie on… 








© Wydawnictwo Aksjomat 


Jesienny list

 

Gdy błyszczą drzewa ciężkie od kropel,
gdy opadają z drzew złote liście,
gdy schnie dym rozwieszony u okien
i złociście jest raz, a raz mgliście,
ja wtedy siadam przy biurku i piszę długi list.

List jesienny. Do kogo?
Bez adresata.
W końcu doleci gdzieś
na koniec świata.

Więc piszę list.
Przygryzam język.
Za oknem liście, wiatr i październik.

Są w liście trzy uśmiechy,
kolczaste kasztanów planety,
wśród wysp jarzębinowych przymrozków siwy szept.

I stawiam na kartce przecinki
jak kreski na termometrze.
Co noc to chłodniej.
W parku
dzień biegnie w rudym swetrze.

Czas wysłać list. Nad wiatr
nie znam lepszego gońca:
listonosz-wiatr poniesie
list, co się zmienił w wiersz.
Naklejam na kopertę
jesienny promyk słońca.
Już płynie list przez jesień,
przeczytaj, jeśli chcesz.









© Wydawnictwo Aksjomat  


środa, 4 marca 2020

Zwodny dzień


Zwodny dzień się przelewa powoli
z garnców marca w pękaty dzban kwietnia.
Wiatr w korczynach żarty sobie stroi,
wiatr dzień zwodny świstem uświetnia.

Nabieramy się pełnymi garściami
i zwodzimy na kwietniowe manowce,
a fiołkowe obłoki nad nami
grają z wiatrem puchaty koncert.

Bo dziś rządzi Prima Aprilis!
Świat od rana stanął na głowie...
Zwodny dzień nie marnuje ni chwili,
by swą pisać szaloną opowieść.

Zwodny dzień powoli się kończy,
już księżyca błyszczy szklana kula...
Przychylają nieba gałęzie korczyn –
ciemne mosty zwodzone w chmurach.






© Wydawnictwo Aksjomat

czwartek, 27 lutego 2020

Spod śniegu


Dzisiaj w śniegu się schowały marzenia,
aż świat cały pojaśniał z zadziwienia.
I złapał się świat za głowę, daję słowo,
że tak pięknie być może i śniegowo!
I słyszeliśmy białego wiatru granie,
i jechały poprzez biel bielutkie sanie
z doliny aż na stok!

I sypnęło śniegiem jak nutami,
i zaskrzypiał mróz siarczyście pod butami,
i do tańca nogi niosły przez śnieg same,
aż dotańczył do południa pan poranek.
I choć śniegiem tak sypało i sypało,
i choć styczeń zaczął robić nas na biało,
to nikomu nie było żal!

A śnieżyca miała włosy swe w nieładzie,
chociaż lustra na jeziorze mróz wciąż kładzie,
bo na fryzowanie dzisiaj czasu szkoda,
gdy dla marzeń wymarzona jest pogoda,
gdy tysiącem odmian bieli dzień się mieni,
a obłoki leżakują wprost na ziemi,
tylko zgarniać i lepić z nich świat.






© Wydawnictwo Aksjomat

środa, 15 stycznia 2020

O morskich bałwanach


Czasem pośród morskiej piany
morskie kłębią się bałwany.
Morskie się bałwany kłębią
ponad morza ciemną głębią.
Bałwan często żyje stadnie,
woli z wierzchu żyć niż na dnie.
Choć nie jego jest zasługą,
że na wierzchu jest tak długo,
to się chełpi tym i chwali
od Bosforu aż do Bali.
Zachwycają się zebrani,
jakże bałwan się bałwani.
Jak się pieni, jak się puszy,
jak bałwaństwem huczy w uszy.
Na tle morza (jak na ściance)
bałwan czyni wciąż łamańce!
Jak ów bałwan się nadyma,
jak po plecach fal się wspina!
Bo powszechny pogląd głosi,
że bałwana fala wznosi,
a gdy fala już opadnie,
to się bałwan znajdzie na dnie.
Bałwan zniknie gdzieś w odmętach
i nikt go nie zapamięta.
Kiedy bałwan już utonie,
wiatr wygładzi morskie tonie,
ukołysze morza płótno
i nie będzie wcale smutno.
Bałwan bowiem, moi mili,
jest produktem jednej chwili.
Jakoś wcale się nie trwożę.
Co zostanie? Wieczne morze.






wtorek, 14 stycznia 2020

Muszka na muszce


Stoi pirat tuż przy sterze
i na muszkę złość go bierze.
Dość to niewymowna złość,
bo to małomówny gość.
Ale gdy się pirat wścieknie,
to mu muszka nie ucieknie!
Taką pirat ma nadzieję,
że mu muszka już nie zwieje.
Padł na muszkę blady strach:
gość z muszkietem stoi w drzwiach!

Co było dalej? Wiemy to z
relacji świadka z numerem trzy.
Świadek ów zeznał, klnąc się na bryg,
że wtedy słyszał potężny ryk.
Potwierdził wszystko,
spisał zeznania.
Oto zeznanie
w pas nam się kłania:

[Zeznanie:]
Przestępując z nóżki na nóżkę,
wziął na muszkę muszkietu muszkę.
Muszce podoba się to dość średnio,
o czym już mowa była uprzednio.
Że już uprzednio o tym mówili,
to się do tego w mig uprzedzili.
Jak ktoś się uprze – na morzu, lądzie –
to się tak zdarza, wysoki sądzie.
Gdy kto się uprze i prze do swego,
to mnóstwo z tego dzieje się złego.
Więc sytuacja wygląda tak,
że być na muszce muszce nie w smak.
W skrócie rzecz cała tak się przedstawia:
ktoś tu na muszkę muszkę wystawia.
A gdy kto muszkę bierze na cel,
to jest to jakaś „Road to the hell”!

Więc plan jest taki – amerykański:
pirat chce wdrożyć w życie plan drański.
I choć widzimy go tylko pół,
wiemy, że knuje wciąż to, co knuł.
Wyraz mu brzydki nie schodzi z ust,
a palec wolno ciągnie za spust.
Muszka w muszkietu patrząc czeluście,
rzekła: – Ta scena nie jest w mym guście.
Muszę dać nogę lub podać tyły,
by moje tyły całe wciąż były.
Bo ten nikczemnik gotów jest wszak
zmłócić mą istność w drobnisty mak!

Lecz zanim się tu cokolwiek stało,
potężnie statkiem zachybotało.
Wtedy fundament runął pirata,
który zakładał: „Zabij, co lata!
Weź miotacz ognia, szpadę lub kuszę,
lecz – na Neptuna! – nie przepuść musze!”.
W burtę potężne grzmotnęły fale,
które zachwiały jego morale.
Pokład zatańczył swe paso doble,
a pirat nagle poczuł się podle.
Muszkiet mu wypadł z omdlałych rąk
i w łeb go palnął jak pałka w gong,
co usłyszawszy, ile sił w nogach
na obiad zbiegła cała załoga.
Patrzą, nie widzą nawet talerzy,
tylko nasz pirat jak długi leży.
Usłyszał biedak słowa niemiłe:
„Zszamał szemrany czort nasz posiłek!”.
I wysadzili go gdzieś w południe
na wyspie, gdzie dość było bezludnie.

Morał stąd płynie: gdyś pirat chwacki,
weź odłóż muszkiet. Używaj packi.






List z rejsu


Drogi Jurku! Musisz wiedzieć,
że bawimy się wspaniale.
Na śniadanie, obiad – śledzie,
bowiem śledź jest wcale, wcale.
Nie narzeka nikt, nie psioczy,
nikt nie skarży się, nie smuci.
Rejs ogólnie jest uroczy,
tylko bosman wciąż się kłóci.
Jakoś wczoraj fali grzywa
Cześka nam z pokładu zmyła.
Każdy stratę tę przeżywa,
bo to jednak strata była.
Czesiek bowiem miał w kieszeni
zestaw przypraw od kucharza.
Teraz się jedzenie zmieni...
Śledź bez przypraw – to się zdarza.
Wszyscy są tu tak uprzejmi,
że nic, tylko kłaść na ranie.
Nikt nie powie tu: Ster przejmij,
tylko: Ruszaj się, baranie!
Z Grzesiem obok trzymam sztamę,
choć Grześ ma naturę szorstką.
Nową dali mi piżamę,
bo Grześ ma chorobę morską.
Bosman wdał się w zdań wymianę
z jednookim marynarzem.
Wciąż szukamy go na zmianę.
Czy się znajdzie – czas pokaże.
Stach tkwi na bocianim gnieździe –
miał tam wejść i zejść z powrotem,
wczoraj ktoś go dostrzegł wreszcie,
ponoć ściągną go w sobotę.
Przebywamy morską drogę,
oprócz Władzia wszyscy zdrowi,
bo mu rekin odgryzł nogę
i dość przykro jest Władziowi.
Wschody i zachody słońca
podziwiamy wprost z pokładu
i zachwytom nie ma końca
(po bosmanie nie ma śladu).
Andrzej złapać chciał delfina,
więc wychylił się ku morzu.
Każdy dobrze go wspomina.
Jaka szkoda, że nie dożył...
Żałuj, że cię nie ma z nami,
bo zabawę mamy przednią.
Wczoraj wybuchł nam dynamit,
mącąc ciszę poobiednią.
Nasz kapitan za bosmanem
wysłał list poniekąd gończy,
zapytując: Co z baranem?
Nie wie nikt, jak to się skończy.
Bez bosmana jak bez ręki,
wie to każdy, kto mórz zażył.
Kubuś w nocy miewa lęki.
Ponoć zląkł się marynarzy.
Z rozkazania kapitana
morska jest do picia woda.
Słodka – przereklamowana,
więc jej dla nas trochę szkoda.
Śledzie się skończyły w czwartek,
szczur to jednak nie to samo.
Dziennik rejsu nie ma kartek,
bo je ponoć pozjadano.
Pensje płacą nam na raty,
by nas uczyć oszczędności.
Kucharz wczoraj upiekł mapy,
mówiąc, że to schab bez kości.
Mnie się cypel dostał tłusty,
więc najadłem się jak cielak.
Umie kucharz trafić w gusty:
chudy Zdzich miał archipelag.
Trzeszczą dechy w burt poszyciu,
wiatr kołysze masztem lekko.
Jeśli pragniesz przygód w życiu,
to ocean twoją mekką!
Pracy tutaj nie za wiele,
pokład zmyjesz i gotowe.
Wypoczywasz jak w niedzielę,
chyba że ci zmyją głowę.
Nikt tu nie roluje żagli,
bo zanikły wskutek prucia.
Nic donikąd cię nie nagli,
może tylko prócz zatrucia.
Gdybyś widział nasze gęby
przy szantowej rzewnej nucie!
Zjedliśmy na morzu zęby...
Część przynajmniej – po szkorbucie.
Wiem, że każdy mi zazdrości
tej wyprawy pod żaglami...
Wczoraj znaleziono kości,
zatem bosman wciąż jest z nami.
Będę kończył, Jurku drogi,
bo nadchodzi wachty pora,
a po dżumie drżą mi nogi –
zajrzę jeszcze do doktora.