wtorek, 27 sierpnia 2019

Nasza pani przedszkolanka


Nazbieramy dla pani kolorowych liści,
nazbieramy puszystych mgieł.
A pani się tak pięknie zamyśli
(bo pani pięknie zamyśla się).

Będzie tych liści na dwie suknie,
będzie tych mgieł na szal i na szalik.
Tu doszyje się coś,
tam się utnie,
i będziemy się razem z panią zachwycali.

A potem pani zrobi ze skrzydeł liści kapelusz
i poleci
nad parkanem,
przedszkolem,
poniedziałkiem, wtorkiem i niedzielą.
I pomacha do nas z góry kapeluszem,
i powietrze będzie drżało od tych górnolotnych wzruszeń,
które drzewom jesiennym się udzielą.

I wzruszą drzewa konarami,
i liść spadnie wolno – żółty i ostatni,
a to znak, że jesień tuż przed nami
wchodzi właśnie do przedszkolnej szatni.






© Wydawnictwo Aksjomat

Bujając w letnich obłokach


Maleją widoki z wakacji
we wstecznych lusterkach lata
i słońce złocistą nitką
dziurawe chmury znów łata.

Maleją dni w szumie liści,
rosną wieczory po deszczach
i wtedy palą się w oknach
elektryczne księżyce września.

I wtedy jeszcze na wietrze
w fiolecie się buja lawenda:
w chmur białych kogucich piórach,
w chmur ciemnych pędzących kłębach.

Jak długi rok i szeroki
znów przyjdzie czekać na lato.
Ku niemu nas niosą obłoki –
te wyletnione zanadto.






© Wydawnictwo Aksjomat

poniedziałek, 26 sierpnia 2019

Romantyzm dyktand albo trzy ballady horrortograficzne


Ballada o upiornym kurorcie

Morze falą biło słoną tuż za nocnych mgieł zasłoną,
tam gdzie ostrych skał iglice, gdzie topielce, topielice,
gdzie się legend mnożą czary, gdzie pobladłe lustra lic,
więc gdzie opowieści mroczne, tam gdzie dłonie niewidoczne
plotą sieci pajęczyny, tam się strachem rządzą czyny –
tylko tyle, więcej nic.

Rozbijały się okręty, kszyka krzyk szedł echem wszędy,
dreszcz przechodził na myśl samą, czego są te skały bramą,
tam trzy czarty grały w karty, tam się lał na wodę pic.
Tam się mleko psuło z rana, tam kwaśniała w mig śmietana,
bał się każdy wyjść na plażę, ożywały tatuaże –
tylko tyle, więcej nic.

Sowy huczą tam nocami nad wrakami! nad wrakami!
Fale stroją straszne miny, straż swą pełnią tam rekiny,
nie chcą tutaj żadnych świadków, nie ostoi się tam widz!
Dodać trzeba na ostatku, że to miejsce złych przypadków,
tam miejscownik z dopełniaczem innych nabierają znaczeń –
tylko tyle, więcej nic.



Ballada o okropnej okolicy

Spojrzyj, Darylu, gdzie kończą się łąki
i moc nieużytków jest dzikich,
tam krwi żądne żyją pancerne biedronki,
tam błędy błąkają się w wiki.

Więc popatrz, Darylu, nie pomyl widoków,
po lewej pagórek się wznosi.
A na tym pagórku, mniej więcej od roku,
coś huczy, za ucho tarmosi.

Coś straszy, coś peszy, coś siąść nie pozwala,
coś szpilki nam wsuwa w ubrania.
A czasem coś huknie: „Tu mówi centrala,
tu stać się surowo zabrania!”

Więc kędy się strumień żmijowo zawija,
tam dziwne zdarzają się rzeczy.
Tam w jedno zrastają się końce dwa kija,
tam gdy coś potwierdzasz, to przeczysz.

Więc drogi Darylu, tych miejsc się wystrzegaj,
czyś w letnim jest stroju czy szubie!
Dziś mail przysłał Daryl. I pisze, lebiega:
– Lecz ja te klimaty dość lubię!



Ballada o strasznym dyktandzie

Szło i mruczało swe murmurando
Straszne dyktando.

Przestrach budziło i grozę siało:
ciągle mu mało.

Wzburzyłby tym się sam Marian Falski:
czyn to bestialski!

Czyn to bestialski, czyn bałamutny:
dyktat okrutny!

Uczniowie legli jak morem ścięci:
znać, co się święci.

Jak tu się ustrzec i uciec w porę
przed tym horrorem?

Idzie dyktando, idzie po łące
przerażające.

Reguł bezwzględnych kroczy zaś przed nim
krąg odpowiedni.

Cóż, że go nie chcesz, jak Niemca Wanda...
Bój się dyktanda!

Już chciałbyś zasnąć jak większość ludzi,
a tu cię budzi.

Budzi upiorne, nielitościwe
dyktando mściwe.

Już zastawiło pułapki liczne
ortograficzne!

Samo h kąsa, rz się szczerzy:
kto chce, niech wierzy.

Więc, żeby wszystko było w porządku,
pilnuj wyjątków!

A gdzie jest autor, kochani moi?
On sam się boi...






© Wydawnictwo Aksjomat