niedziela, 29 marca 2015

Wielkanoc


Wyskoczyły zajączki z lusterek,
na łąkę nad wodą…
A łąka jak pisanka
malowana pogodą:
tu ruda, tam zielona,
gdzieniegdzie w kolorze poziomek.
I słońce ją bierze w ramiona
ze złotych słomek.
Alleluja!

Baranki puchate,
świąteczne owieczki,
hop! hop! – skaczą po niebie.

Zgubiły dzwoneczki,
wiatr je znalazł poczciwy:
– Czyje? Czyje? – pytał w sadzie. – Czyje?

A sad w pąki schował
tajemnicę,
nie powiedział wiele.
Więc zawiesił wiatr dzwoneczki
na dzwonnicy
przy kościele.

Śpiewajcie, śpiewajcie dzwoneczki!
Alleluja!
Alleluja!







© Wydawnictwo Aksjomat

Wielkanocny stół


Wyłożono błękitem koszyk nieba,
aż się błękit na ziemię przelewa,
aż zagarnia swą powodzią niebieską bazie,
rzekę,
drzewa,
śpiew jabłoni w sadzie.
Już gotowy wielkanocny stół...

Już gotowy wielkanocny stół.
Przy werandzie kołysze się słońce.
Poświęcony chleb,
masło, poświęcona sól.
Z dzwonnic lecą
latawce dzwoniące.
Już gotowy wielkanocny stół.

I czekają szynki w szyku jak w szynku,
skrępowane jeszcze odrobinkę.
Chrzan się z octem spotkał na pikniku,
by obgadać to i owo przy słoiku.
Wielkanocny gotowy już stół.

Wielkanocny stół jest gotowy:
można zacząć świąteczne rozmowy.
Już pisanki wręczają swój list.
Babki też się spotkały na plotki.
Że makowiec w tym roku wyjątkowo słodki.
Że przesadził z lukrowaniem mazurek.
A barankowi odpadł róg.
Już gotowy wielkanocny stół.
Parę puszcza z wazy już plotkarz żurek.

Wielkanocny stół już gotowy
do wielkanocnego śniadania.
I biegnie wieść po świecie,
i od świtu słychać pieśń w jasnym wietrze:
wyczekiwana brzmi pieśń
Zmartwychwstania.







© Wydawnictwo Aksjomat

czwartek, 26 marca 2015

Pan poeta i fotel


Siądzie pan poeta w swym fotelu,
z fajki dymem chcąc przeczesać włosy płowe,
lecz poetę, drogi przyjacielu,
na cukierki tylko stać miętowe.

Tak czy owak siądzie sobie i pomyśli,
brodę zmierzwi, włos przeczesze, wąs nasroży
i uśmiechnie się poeta do swych myśli:
„W gruncie rzeczy prozaicy mają gorzej”.

I napisze jakąś odę czy poemat
dygresjami jak jeżozwierz najeżony
(czym wypowie się dość ważko i na temat
i przez tydzień będzie chodził napuszony).

Potem będzie parzył ziółka od nerwicy,
zje kanapkę cienką jak mól w Wielkim Poście –
trzeba kochać tych poetów, czytelnicy,
bo to są naprawdę fajni goście.






piątek, 13 marca 2015

A ja sobie kicham


A ja sobie kicham:
kich za kichem goni.
Drżę i rżę „Apsi-ihaaaa”
niby stado koni.
Mam temperaturę
jak w Afryce w lecie.
A za oknem mrozy –
zresztą sami wiecie.

A ja sobie kaszlę,
kaszlę dość znacząco.
To mi raz jest zimno,
to znów mi gorąco.
Jestem raz jak burak,
a raz jak cytryny –
wprost wyjęty z książki
„Sekret medycyny”.

A ja nos wycieram
w chustki haftowanej
wszystkie cztery rogi –
w każdy róg na zmianę.
I, jak pragnę zdrowia,
nos mam mrówkojadzi
(wśród zarazków mrowia
muszę sobie radzić).

Witam witaminy,
ściskam termometry,
łykam aspiryny,
wdziewam grube swetry.
I po co się pocę
całe dnie i noce?
Otulony kocem
w lutym czerwiec śnię.
Dobre robię miny
do złej grypy. Rymy
składam gorączkowo –
kto wyleczy mnie?








© Wydawnictwo Aksjomat

czwartek, 12 marca 2015

Mama


Dla Mamy zielenią się wszystkie ogrody
i dla Mamy magnoliowe kwitną w tych ogrodach lody.
I podwórza, i bramy
grają dzisiaj dla Mamy
koncerty.

Słońca broszką park troszkę spięty
pod nogi Mamy
ściele dywany
złote, od światła puszyste.

A motyle – polecone listy –
przekazują od nas życzenia:
Niech się spełnią Mamy marzenia,
niech się Mama nic a nic nie zmienia,
niech się Mama nigdy nie gniewa,
bo słodkiego się czasem zachciewa,
a szklanki tłuką się niechcący,
a kot nie dostał wczoraj jeść, bo był śpiący,
a farbki ze ściany się zmyją,
a rybki w akwarium od mydła przecież nie utyją.

I kreślą motyle skrzydłami
podpis pod życzeniami:
Całusy. Buziaki. Cmokasy.
Wisusy. Łobuziaki. Ananasy.

I śmieją się
Mamy oczy brązowe.
Tak wiele słów można objąć
jednym kochanym słowem.








© Wydawnictwo Aksjomat

Zdrobnienia


Była sobie pewna kraina
(nazwa tu nie ma większego znaczenia),
gdzie używano wyłącznie
zdrobnień.
Oto przykładowe zdrobnienia:

Pstrąg – to był pstrążek,
pieniądz – pieniążek,
moi kochani.
I jestem świadkiem:
świat zwał się światkiem,
brat Anny – bratkiem,
wiadomo, Ani.

Słoń – choćby nie wiem jak duży – był słoniczkiem,
lok był loczkiem, bok boczkiem, a słowik słowiczkiem,
zaś po niebie pływały sobie takie bielutkie chmurki.

Zamiast szyn leżały szynki,
zamiast kominów wszędzie stały kominki
i jeszcze w myśl tej mody
kury były kurkami
do zakręcania wody.

Król o poważnym obliczu
zamiast rządzić robił kicu-kicu,
bo był królikiem jak się patrzy.
No istny teatr,
a właściwie – teatrzyk.

Nie było mi to wcale na rączkę,
że się pąk na drzewie zrobił pączkiem,
no bo żaden ze mnie łasuch, a raczej
w gruncie rzeczy to jestem chudziaczek
i ten pączek by w niczym nie pomógł.

Więc na pociąg kupiwszy bilecik
w przedziałku na kanapce siadłem jak kotlecik
i po chwili byłem w domku… Przepraszam: w domu.








© Wydawnictwo Aksjomat

wtorek, 10 marca 2015

Mój Tato


Mój tato nosi za duży stary sweter,
ale za nic nie chce kupić nowego.
Trudno.
Nocą pali latarnię lampki,
by me sny żeglowały spokojnie ku brzegom
aż zaśpiewa syrena
i budzik ogłosi siódmą.

Wtedy z tatą chwytamy
chmury za nogi,
podciągamy się na nich ile siły w rękach.
Szczoteczki, tańcząc w łazience, mylą kroki,
w naszych ustach
brzmi miętowa piosenka.

Z tatą nie boję się nawet wąsatego szczura,
z tatą skaczemy po łące jak dwie wesołe żaby,
z tym, że tata to bardziej przypomina kangura,
ale, powiedzmy, ogólnie
daje sobie rady.

Z tatą świat jest mały – zamykamy go w słowach
i czytamy go razem jak codzienną gazetę.
Kocham mojego tatę.
Zawsze.
Ciągle od nowa.
Kocham mojego tatę.
Nawet ten jego sweter.








© Wydawnictwo Aksjomat

Przesyłka


Zastukał w moje okno
kolega wiatr podmuchem.
Otworzyłem.
Dłoni mej dotknął
po czym w szybie poprawił muchę.
– Witam – rzekł. – Mam przesyłkę.
Podpisz odbiór na jednej z kart.
– Co kwituję? – spytałem.
– Chwilkę...
Chyba miłość.
– Miłość?
– Owszem – mruknął wiatr.

Miłość? W paczce?
Do tego wstążka?
Uwierzyć w to niełatwo.
Takie rzeczy dzieją się w książkach
(zwłaszcza tych z pachnącą zakładką).

Ale skoro jest,
to nie ma co dyskutować.
W sumie ładny gest.
A paczka kolorowa.

Rozsupłałem (brrr, co za słowo!)
granatową jak ocean wstążeczkę.
Opakowanie było z „To i Owo”,
w środku serce. Serce z małym wieczkiem.

A na sercu
serdecznym atramentem
napisane było:
W związku z Taty świętem
ślę na Taty ręce
ni mniej ni więcej
tylko swoją miłość.

A jeszcze chciałam prosić,
żebyś przekazał życzenia
wszystkim na świecie tatusiom.
Możesz?

Mogłem. Czemu nie... Do zrobienia.

Więc poprosiłem wiatr,
by niósł po świecie obłoki
z napisem: Tatom sto lat!
Jak długi świat i szeroki.

Wiatr się ruszył, ja się wzruszyłem,
łzę sobie i niebu starłem chusteczką.
Takie dni dają nam siłę.
Nam – tatusiom.
Dzięki, córeczko!








© Wydawnictwo Aksjomat

Dziesiąty księżyc


W kosmosie planet nie zliczysz,
kosmos jest taki, ach, taki tajemniczy:
patrzysz i jakbyś czytał program dnia z chińskiej gazety…

Lecz wiem, że ciekawość
to są potworne męczarnie,
więc powiem wam,
jak to tam
wygląda międzyplanetarnie.

Na pierwszej planecie w naszym kosmosie,
mieszka zielone prosię.

Na drugiej zamieszkała
kózka (ta, co to „gdyby nie skakała…”).

Trzecia, czwarta i piąta
są postawione do kąta
za karę.
I przez to, dzieci kochane,
te planety nie są zamieszkane
wcale.

Na szóstej planecie
panie proszą panów
i bez przerwy się tańczy.
A na siódmej plażują w upale
najlepsze do spożycia w trzecim kwartale
połówki pomarańczy.

Na ósmej urządzono
Rzym, Krym i Konina pół,
zaś na dziewiątej stoi
ogromny bilardowy stół.

A co z dziesiątym księżycem?
No, co tam jest, proszę pana?
Cóż, też zajęty.

Tam buduję swój dom
z ziaren kawy
i marcepana,
i liści mięty.








© Wydawnictwo Aksjomat

Cztery pory domu


Zimą dom ma czerwony z zimna dach,
Śnieg zasypał już okna i świata jest mniej.
Swój podpis kładą kredą na brązowych drzwiach
Przybyli z niedalekich świąt królowie trzej.

Dom na wiosnę w zielone z nami gra 
I szczypiorkiem już pachnie długi domu cień.
Tyle kwiatów tutaj, ile śni się w snach…
Zresztą ogród to jest nasz wiosenny sen.

Nad mym domem w lecie rośnie zapach lip,
A gałęzie od śpiewu ptaków aż się gną.
Obłok pszczół brzęczący, co w koronie kwitł,
Z żółtym miodu zapachem nadpływa nad dom.

A gdy jesień przychodzi, dom wśród liści śpi
I octowiec czerwieńszy staje się co dzień.
Coraz szybciej mijają coraz krótsze dni 
I otwiera się wolno biała zimy sień. 











Obłoki nad Krakowem


Słuchajcie,
coś wam powiem:
Lecą obłoki nad Krakowem.
Pierzaste,
słoneczne,
mleczne...
Grzeczne, niegrzeczne, bajeczne!

I w chwili, gdy to piszę,
jeden zmienił się w ciszę
i znikł.
Pozostał po nim
jedynie słońca promyk.
Bo słońce to jest cisza,
i blask, i biel, i Wisła.
I maj, i uśmiech wiatru
też słońcem dzisiaj są.

Wystarczy unieść głowę:
obłoki nad Krakowem
w daleką podróż płyną,
po niebie lekko mkną.
I za obłokiem obłok
przefruwa zaraz obok,
wieże stają na palcach,
by złapać go za nos.








© Wydawnictwo Aksjomat

Wiosna tańczy


Wiosna tańczy w sukience szytej z lekkiej zieleni,
Już jesteśmy weselsi, a życie – jakieś ciekawsze…
– Zatańczy pan ze mną? Drżą struny słonecznych promieni…
– Ach, z panią, pani Wiosno, z panią zatańczę zawsze!

I teraz mam kieszenie pełne złotych kaczeńców,
A na ręce przysiada pan kos – głos skrzydlaty.
Z dnia na dzień nabieramy razem z wiosną rumieńców,
Dzień po dniu płynie niebem nowy obłok pyzaty.

Słońce sad właśnie przetarło z cienia,
Wiatr wiosenny warkocz słońcu zaplata.
Jeszcze został nam do zrobienia
Jeden krok, jeden skok w stronę lata…







© Wydawnictwo Aksjomat

Miasto na K


W mieście na K
jest rano mgła,
co w hejnał senne nuty klei.
W mieście na K
jak w dobrych snach
lądują w Rynku z chmur anieli.

Grodzką od Rynku aż po Wawel
tak chodzą ci anieli sobie,
pył biały mają w ręce prawej,
a w lewej skrzydło zapasowe.

A kiedy słońce ich rozpozna
i umknie biel anielska z ziemi,
cichutko nocą przyjdzie wiosna:
miasto na K
od Z do A
pędzlem z traw młodych zazieleni.







© Wydawnictwo Aksjomat

Niedźwiedzia pobudka


Gdy się niedźwiedź obudzi ze snu,
z futra strzepnie zimowy kurz,
to cudownie i lekko jest mu,
i tak bardzo wesoło mu już.

Więc wychodzi przed norę swą miś,
i na łapach dwóch staje z radości.
Nie ma co – wiosna od dziś
w misia sercu niedźwiedzim gości.

Już niedługo przyleci bocian,
dziś wiadomość tę przyniósł strumień.
I już cieszy się niedźwiedź, chociaż
trochę żal mu, że sam latać nie umie.

Gdy się niedźwiedź obudzi ze snu,
z futra strzepnie zimowy kurz,
ach, jak lekko, jak niedźwiedzio mu,
kiedy wiosna za lasem tuż tuż.







© Wydawnictwo Aksjomat

Wernisaż


Wiatr rzeźbi chmury na niebie
promienia złocistym dłutem.
Już między rzeźbami przebiegł,
coś zmienił, wygładził, uciekł.

Za chwilę lekko wrócił,
inną wziął perspektywę.
Nachmurzył się i zasmucił,
i lwu poprawił grzywę.

Wśród rzeźb są trzy niedźwiedzie,
koty skaczą wesoło.
Zaprzęg z koniem na przedzie
zatacza polarne koło.

Pną się dachy pagody,
kotwicę rzuca z chmur statek.
I kwitną białe ogrody,
i płyną rzeźby puchate.

Wiatr rzeźbi na niebie chmury.
– Gotowe, panie rzeźbiarzu?
– Gotowe. Spójrzcie w górę.
Witam na wernisażu!







© Wydawnictwo Aksjomat

Marcowy deszcz


Wziął mnie pod rękę marcowy deszcz
i razem szliśmy mokrym miastem.
– Pan nie przeskakuje kałuż? Bo, widzi pan, ja też.
Ja nawet lubię.
– No tak – mruknąłem. – Jasne.

I dalej szumiał szeptem swym
marcowy deszcz, wiosenny pierwszak,
a kropla z kroplą to był rym,
lecz nie z mojego wiersza.

W końcu już miałem tego dość,
więc mówię tak do niego:
– Może i równy z pana gość,
deszczowy mój kolego,

lecz z panem chciałbym znać się raczej
listownie, dobrodzieju.
A deszcz nie mówi nic i płacze,
deszcz łzy strugami leje.

I zniknął gdzieś marcowy deszcz,
i już nie szliśmy razem miastem.
– Hop! Hop! – zawołałem. – Halo! Gdzie pan jest?
Wiatr wiał niebieski.
I wszystko było jasne.






© Wydawnictwo Aksjomat