piątek, 22 listopada 2013

W korku


Dzień dobry, witamy –
tu radio kierowców.
Na trasach dziś mamy
parady korkowców.

No tak to wygląda,
tak sprawa się ma:
jest korek do ronda
lub korki są dwa.

Lecz żeby nam w korkach
nie było zbyt nudnie,
specjalnie dla Państwa
dziś mapa utrudnień.

Na Łódzkiej się czeka,
na Stróżnej się stoi.
Kolejka do wjazdu od strony Zawoi.
Zwalniamy na Szwedzkiej,
przy Arce znów tłok.
Na wprost nie przejedziesz,
nie skręcisz też w bok.

I tak to wygląda,
tak sprawa się ma:
jest korek do ronda
lub korki są dwa.

Korkuje się Leska,
blokuje Stawowa,
ciut lepiej od Brzeska...
nie, tłok tam od nowa.
Tam jadą po metrze –
już lepiej jest iść.
Na Żmujdzkiej się przetrze,
lecz chyba nie dziś.
Na Kruczej czas cały
widoczny aut sznur
i auta jak stały,
tak stoją na mur.

I tak to wygląda,
tak sprawa się ma:
jest korek do ronda
lub korki są dwa.






© Wydawnictwo Aksjomat

Jego Wysokość Chomik


Wśród wielu zwykłych ludzkich marzeń
często się również zjawia to:
– Ach, jakże chciałbym być cesarzem!
Cesarzem być...
A co!

Pomarzyć można, pewnie,
stać nas na taki gest.
Lecz jeden mój przyjaciel
to tym cesarzem jest!

Więc, proszę państwa, oto on:
przybysz z syryjskich ciepłych stron.

Mesocricetus Auratus,
pan klatki
i dwóch kołowrotków!
Jeden ogonek, cztery łapki,
i łatki dwie
pośrodku.

Siadamy razem wieczorami,
gdy deszcz na zewnątrz łyka łzy.
Zakręca noc kołowrotkami,
a my chomikujemy sny.

I płyną gwiazdy czarnym morzem
(złowił cesarski wzrok już dwie).
O czym przyjaciel mój śnić może...
Ja tego nie wiem... Bo kto wie...






© Wydawnictwo Aksjomat

W krainie mojego biurka


W krainie mojego biurka,
gdy akurat w pobliżu nie ma gospodarza,
rządy przejmuje córka.
Czasami tak się zdarza.

Z książek będzie zaraz Pałac Misiowy.
W kubku na ołówki
musi być mus truskawkowy.
– A właściwie po co ci, tato, tyle ołówków?

W górę lecą z papieru jaskółki,
przemierzają dywan papierowe statki.
Dziwnie puste zrobiły się półki.
– Mogłam wziąć, tato, te notatki?

W książce, na piątej stronie,
pojawiły się słonie.
Kształtne słonie, ładne, ołówkowej maści.
Lecz ten pies obok już jest znacznie gorszy,
ciut za bardzo podobny jest ten pies do dorszy.
Psa nie podaruję.
Żądam wyjaśnień.

– Niechże to zrozumie tata,
że ten pies ma swoje lata.
Wiem, że wyszedł trochę chudy,
ale psiego życia trudy
odchudziłyby i krowę!

Więc tato, czyli ja, czyli prawowity biurka właściciel,
mruczy, fuczy, prycha, wzdycha i sapie: „Ech, życie...”,
i sprzątać się stara.

Wszystko wraca na miejsce,
biurko się z misiów wyludnia,
a nożyczki zegara
wolno tną wolny czas popołudnia.





© Wydawnictwo Aksjomat

Krowa


Krowa – rzecz udowodniona i powszechnie wiadoma –
że jakoś zacząć się musi,
zaczyna się od ogona.
Lecz nie ma co się upierać:
jeśli chciałbyś, mój drogi,
początkiem takiej krowy
mogą być również rogi.

(W tym miejscu wyjaśnić śpieszę,
że wysłałem do krowy w tej sprawie pilną depeszę:
niech sama orzeknie.
Krowa, zwierzę pojętne,
odpisała mi mailem
jakieś dwa dni temu:
„Mnie tam obojętne.
Nie ma problemu”).

A co nowego w krowiej modzie?
W tym sezonie
na ogonie
wiąże się supełki.
A z modą trzeba żyć w zgodzie,
z modą nie ma żartów w ogóle,
więc od razu modne krowy uczulę
na taki problem niewielki:
jeśli już nie supełki,
to od biedy
ujdą w tłumie,
niechże krowa to zrozumie,
ładne dredy.

Do tego krowa może,
żeby być całkiem sobą,
wystąpić w łaciatym wzorze.
Tak wystrojona krowa,
kiedy jej przyjrzą się z bliska,
na pewno będzie ozdobą
najbardziej światowego pastwiska.





© Wydawnictwo Aksjomat

Smutno mi...


Smutno mi…
Czasem tak bywa.
Koty miauczą żałośnie
Na głosy trzy.
I tego smutku wcale, a wcale nie ubywa,
ten smutek rośnie, rośnie
I strasznie smutno mi.

A w takie dni,
Gdy smutno mi
To palto zsuwa się z wieszaka,
Zupa jest jakaś byle jaka,
But się zgubił pod komodą,
A w poduszce rogi bodą.
Same ości miała ryba,
Ser ma tylko dziury chyba.
W telewizji powiedzieli:
Chlapa będzie do niedzieli.
W radiu idzie wciąż opera,
Postać w lustrze łzy wyciera.
Nos – na kwintę.
Co za los.

Jest jednak jeden stary sposób
Na podniesienie smutnych nosów.

Tato robi miny śmieszne,
Takie śmieszne i pocieszne,
Że znów chce się wszystkim śmiać.
Dopominam się co chwila:
– Tato, tato! Zrób goryla!
Wysychają szybko łzy,
Jakby wiał z południa wiatr.






© Wydawnictwo Aksjomat

wtorek, 12 listopada 2013

Nie wiesz, Tatusiu?


Kto w supełki zawiąże
Strugi deszczu jesienią?
Kto pomoże latawcom w senne niebo się wzbić?
Kto mi sny wytłumaczy
Nim w obłoki się zmienią?
Jak to nie wiesz, Tatusiu? Jak to, nie wiesz, że Ty?

Kto mi rower naprawi,
Piłką strzeli w okienko,
Kto mi palce podepcze w prostym tańcu na trzy?
I kto zawsze pomyli
Mą spódnicę z sukienką?
Jak to nie wiesz, Tatusiu? Jak to, nie wiesz, że Ty?

Kto założy kapelusz
Dwa numery za duży,
Żeby śmiech mi osłodził słone jak morze łzy?
I kto do mnie powróci
Z każdej długiej podróży?
Jak to nie wiesz, Tatusiu? Jak to, nie wiesz, że Ty?

Kto odgarnie mi włosy,
Spinkę zapnie niezgrabnie,
Kłując przy tym się w palec i jak wąż sycząc: ssssss…
I kto każdą zagadkę
Najtrudniejszą odgadnie?
Jak to nie wiesz, Tatusiu? Jak to, nie wiesz, że Ty?

A kto w ciebie się wtuli,
Kto wąs długi twój skubnie,
Kto bukiecik stokrotek dzisiaj dla ciebie ma?
I kto zawsze jest twoim
Jasnym słońcem w południe?
Wreszcie zgadłeś, Tatusiu! Oczywiście, że ja!






© Wydawnictwo Aksjomat

Kotem być


Czytałem z kotem
wiersze o kotach
Sz. Pana Kerna, Mr. Eliota
i tak myślałem,
że – co tu kryć –
jest całkiem miło
tym kotem być.

Pomruczeć.
Pospać.
Wskoczyć na dach.
No ma ktoś lepiej?
Chyba że w snach.

Kot zawsze spada
na łapy cztery
i w elegancji wbija się frak.
Kot nienaganne ma też maniery.
Jakieś minusy?
Minusów brak.

Kot na księżycu
jeździ pyzatym
(stać kogoś jeszcze na taki gest?).
Kot jest wąsaty. No i poza tym
w ogóle równy gość z niego jest.

Kot ciut się znudził
moją zazdrością,
i wolno ruszył ku swoim włościom.
Mrucząc: „Papatki,
idę coś zjeść”,
wtulił się w nocy mięciutką sierść.






© Wydawnictwo Aksjomat

Przytulaki


Przytulaki
lubią mnie.
Wyłapują każdą łzę.
Potem robią z łez korale.
Przytulaki.

Przytulaki
przy mnie śpią.
Tulą w każdą zimę złą,
co to, wiecie, nawet w lecie
przyjść potrafi.

Przytulaki
tulą mnie,
gdy jest źle i źle, i źle,
gdy już gorzej być nie może.
Przytulaki.

Przytulaki
ze mną są
wśród wzgórz snu, wśród baśni ksiąg –
tych najlepszych, najpiękniejszych.
Przytulaki.






© Wydawnictwo Aksjomat

Kiklaczek


Gdy po szybie deszcz spływa
jak rosa po skórze zaspanego okapi,
a myśli szczerzą ząbki jak gepard albo pocztowy znaczek,
to w takie dni widzę, jak ktoś do mnie człapie:
w bamboszach gdzieś z wnętrz szafy
wyłania się Kiklaczek.

Wzrost:
tak mniej więcej doniczkowego drzewka.
Uśmiech:
od kiedy pamiętam nie schodzi mu z ust.
Kolor włosów:
no nie wiem, powiedzmy – wczesna marchewka.
Ubiór:
pod klasyczny kiklaczkowy gust –
spodnie ogrodniczki,
skórzane rękawiczki,
niebieskie okulary,
we wzorki krawat stary,
a na to kiklaczkowy przeciwdeszczowy płaszcz.

Gramy z Kiklaczkiem w szachy,
karty, warcaby, domino.
za oknem grosze kropel, a my czekamy aż
złe chmury wiatr rozwieje
i dni deszczowe miną.
Gdy przy mnie jest Kiklaczek,
uśmiech mą zdobi twarz.

A kiedy wyjdzie słońce
żegnamy się z Kiklaczkiem:
– Do następnego deszczu! – Kiklaczek mówi mi.
I wraca znów do siebie,
do szafy między płaszcze,
bo słońce już otwiera pogody pięknej drzwi.





© Wydawnictwo Aksjomat

Listopadowe zapasy


Nie pierwszy, nie ostatni raz
jesień znów bierze nogi za pas.

A tymczasem
zima
za pasem.

Więc jesień się z zimą przepycha
w listopadowych zapasach,
a człowiek na tym cierpi, kicha, prycha.
Co za czasy!
Ciężko w takich czasach.

I kłócą się
jesień i zima,
która którą przetrzyma.

Jeszcze wczoraj
w południe
słońce świeciło cudnie.
Dziś od ranka
niespodzianka:
deszcz ze śniegiem
i paskudnie.

Jesień ofiarnie
zapełniała spiżarnie.
A zima się z tego śmieje,
zima zapasy przeje.
I po zapasach.

Trzeba brzuchom ścisnąć pasy.
Schudną.
Trudno.
Takie czasy.

Lecz zakończmy radośnie:
ostatecznie zawsze wszystko zmierza ku wiośnie.
Zapasy zimy z jesienią
przeminą i się zmienią
w pogodny ciepły czas.





© Wydawnictwo Aksjomat

czwartek, 7 listopada 2013

Kuchenne czary


Trzeba dawać sobie rady,
gdy przychodzą listopady,
więc ja dzisiaj dla was pewną radę mam.
Gdy za oknem mrok się ściele,
wicher ziarna deszczu miele
(w grudniu będzie mąka z tego, mówię wam!),
zatem, moi drodzy, wtedy,
gdy przychodzą takie biedy,
czas rozłożyć w domu nasz kuchenny kram.

Więc się w kuchni zamykamy,
czarujemy,
odważamy
kilogramy
tych jesiennych,
tych kuchennych pięknych chwil.
Będą ciasta.
Z dorsza pasta
(z grubsza biorąc
niezła rzecz).
Będzie ćwikła –
niby zwykła,
lecz – prócz chrzanu – coś w niej jest.

Będzie kotlet,
co w panierce
lubi chwytać nas za serce
(zresztą sznycel ma podobny całkiem cel).
Czuć w migdałach smak Orientu,
kuchnia pachnie świeżą miętą,
w oczach miga nam kucharskiej czapki biel.

Już listopad oczy mruży,
w misie nieba księżyc duży
grejpfrutowym właśnie blaskiem sobie lśni.
Gdy za stołem zasiadamy,
smakujemy, podjadamy,
to jest łatwiej przełknąć łyk deszczowych dni.





© Wydawnictwo Aksjomat

Daktyl, zima i kot


Gdy wyrośnie pod moim oknem
Piękne drzewo z daktylowych pestek,
Przyłożę nos do szyby. Z kotem
Będziemy się gapić w przestrzeń.

Kot jak kot. Zechce wejść na drzewo.
(Kot na widok drzewa cierpi straszne męki).
Coś go widać do wspinaczek tych zagrzewa…
Mnie nie bardzo. Ja postoję. Dzięki.

Ktoś mi powie: pan się chyba myli,
Daktyl z zimą? – buty nie do pary.
A ja widzę: lecą wśród daktyli
Płatki śniegu jak gwiazdy Sahary.

Kot powróci. Daktyl będzie szumiał.
Coś jak koncert na dwie wiolonczele.
Pamiętajmy, że tak łatwo w sumie
Mieć marzenia. A to już jest wiele…






© Wydawnictwo Aksjomat

Tato


Tato
to jest taki facet,
który, ech, ma zawsze rację.
W świątek, piątek
i w wakacje,
i w niedzielę też.

Sznurowadła wiązać umie
i w ogóle, i tak w sumie,
jakby na to spojrzeć z boku,
mógłby zostać Tatą Roku,
ale on jest moim tatą,
ale on ma mnie.

Dobrze jeździ na rowerze,
wie, gdzie leży Pojezierze,
Toruń zna i Białowieżę,
oraz Gdańsk i Biecz.
Nawet, kiedy drogę zgubi,
to powtarza, że tak lubi,
że się czasem zgubić w drodze,
że to fajna rzecz.

Nie wiem, czy to jest zaletą,
lecz zasypia nad gazetą,
bo tam rzeczy są nieważne,
bo tam nie ma mnie.

Tato
to jest facet, który
nie potrafi być ponury
i rozśmiesza bure chmury
kiedy słońce ma łzę w oku,
kiedy pada deszcz.





© Wydawnictwo Aksjomat

Nad naszym domem jesień


Jesień nad naszym domem
Przystanęła przejazdem
I trwają nieruchome
Kasztanów małe gwiazdy.

Dotykiem swojej różdżki
Jesień świat w złoto zmienia.
Smak słońca mają gruszki,
Jabłka skrzą się w promieniach.

To wszystko jesień wyśni
Pośród winogron pnączy –
Księżyce żółtych liści,
Lipy kosmos pachnący.

Nad naszym domem jesień
Szyje drzewom ubrania
I pochód złotych wzniesień
Mgła biała już zasłania.

Jesień nad naszym domem
Przystanęła przejazdem.
Słuchaj, jak gwarzą sobie
Jesień, liście i gwiazdy.






© Wydawnictwo Aksjomat

Biuro Marzeń


W pewnym mieście, przy drodze na plażę,
jest budynek Urzędu Marzeń.

Urzędnicy mają włos rozwichrzony
i zielone na czapkach pompony.
Są ubrani w sandały i szorty
i rozdają przechodniom torty.

Zamiast telefonów
w Biurze są tam-tamy,
w halach holu tańczą
trzy hipopotamy.
I zebry są też trzy,
co w paski mają sny.
I nikt ci tu nie powie:
„Za chwilę zamykamy”.

Długopisy pachną ciszą i szczęściem:
tu się nigdy nie spóźnisz
i nie przyjdziesz za wcześnie.

Dropsy rosną w doniczkach na piętrach,
a w tygodniu siedem dni są święta.

W tym Urzędzie
petenci
jeden druk wypełniają:
listy w serca kopercie
do świętych Mikołajów.






© Wydawnictwo Aksjomat

Strych


Strych to taka kraina,
gdzie żyją stare sprzęty.
Tutaj cumuje kredens
i łóżek dwa okręty.
A w rogu strychu stoi
Jego Wysokość Komin –
swoją rolą przejęty
mistrz dymnej ceremonii.

Pną się na nasz strych schody
drewniane i skrzypiące
i przeskakuje po stopniach
światła mały zajączek.
Smug jasnych długie szale
lśnią na starym wieszaku:
rozbujało je słońce
na pajęczyn hamaku.

Tutaj w biegu przystanął
kary koń na biegunach,
a tuż za nim się ciągnie
porcelany laguna –
filiżanki i spodki
wciąż czekają na gości.
Drzemią w starych gazetach
z dawnych lat wiadomości.





© Wydawnictwo Aksjomat

wtorek, 5 listopada 2013

Mysia opera


W poważnym jak świąteczny garnitur gmachu opery
(w mieście dalekim jak jakaś Amu-daria),
gdzie na przedniej ścianie są rzeźby i filary cztery,
a walutą jest jedna – za to wielka – aria,
panowie myszy i panie mysie
takie już miały swe widzimisię,
że grać chciały
na scenie
operowe przedstawienie.

Chcąc być szczery,
rzec tu muszę,
że te myszy z opery
to nie była jakaś tam zbieranina
amatorów:
z Wolfgangiem Amadeuszem
grały w karty
na mozarty
i chodziły na nutek połów.
Z panem Verdim we wtorki i piątki
przybijały siarczyste piątki,
a taki na przykład
Puccini Giacomo
to dla nich był Kubuś po prostu,
wiadomo.

Rozpoczęły się przygotowania.
Jedna mysz szyła ubrania.
Druga mysz szminkowała,
trzecia mysz pudrowała,
czwarta pisała libretto,
piąta komponowała
ceny biletów netto,
a szósta siedziała
i nie robiła nic,
bo to był akurat,
drodzy Państwo,
widz.

Zagrała mysia orkiestra
aż zadrżały balkony.
Dobre były myszy,
a złe były, rzecz jasna, koty,
które na dodatek
grały wyłącznie ogony
i tyle w sumie miały na scenie do roboty.

I przedstawienie było udane,
bo prawda to znana od wielu, wielu wiosen:
że gdy mysz wie, co jest koło niej grane,
to czasem może ryknąć
operowym głosem.





© Wydawnictwo Aksjomat

Listopad idzie do zimy


Listopad idzie do zimy,
Ma z dymu rozwiany szalik.
Po deszczu rosną kominy,
W piecu już trzeba napalić.

Listopad już idzie wolno
Od października do grudnia.
Ulicą. Drogą polną.
Przez krótsze wciąż popołudnia.

Ma wiatrem podszyty kubrak,
Kapelusz ze srebrnym piórem.
Drzewa bezlistne ubrał
W mgły białej skłębioną chmurę.

I pisze wiersze na trawie,
Składa mrozu sylaby.
„Już zima, zima prawie” –
Szumią zmarznięte sady.





© Wydawnictwo Aksjomat

Zaczarowana filiżanka


Są kubki
z uszami jak słonie.
Są salaterki i szklanki.
Ja jednak
nade wszystko
uwielbiam filiżanki.

Mam taką w domu.
Wierzcie mi:
przed nocą grzeją się w niej sny
i pachnie ogród
malowany
na białym brzeżku
porcelany.
Bez żadnych przeszkód
w filiżance
może się zmieścić cały świat.

Gdy oczy domom noc zamyka
ma filiżanka
lecieć chce
i z latającym spodkiem znika
wśród komet, planet, w gwiezdnej mgle.

Kiedy obudzę się
nad ranem,
odnajdę w niej księżyca blask.
W zaczarowanej porcelanie
rozmieszam z cukrem kryształ gwiazd.





© Wydawnictwo Aksjomat

Mój pies i ja


Kiedy na spacer idę z psem,
lipiec swój śni zielony sen
i w ogrodzie
drzewo kładzie
pod nogi miękki, cichy cień.

Mój pies,
na czterech biegnąc łapach,
obraca wielką kulę świata –
przynajmniej tak uważa
ten mój pies.
I jest największy,
najważniejszy,
piękny, piękniejszy, najpiękniejszy.
W sumie to z każdym psem
tak pewnie jest.

Skacze mój pies
– hau! hau! –
do chmur.
I tak jak stał
obłoku pół
ugryzł i zjadł.
Więc może stąd, jak niesie wieść,
mój pies puchatą nosi sierść...
Tak rozmyślamy na spacerze:
mój pies i ja.



© Wydawnictwo Aksjomat

Aktorzy domowych scen


Jesień.
Taka zimna ruda nuda.
Nie ma czego szukać na polu – prócz wiatru.
Ale jedna rzecz
na pewno nam się uda:
występ domowego teatru.

Odleciały już drozdy z promieniami w dziobach...
Niech tam:
będzie im szkoda.

Dom zamienia się w teatr,
dom dziś kostium ubiera.
Bo teraz dom
to jakiś Teatr Wielki,
chociaż małe grają w nim kukiełki
i aktorzy mali,
choć wielcy
amatorzy
sztuki.
Zapaleńcy.

I muzykę delikatną słyszę,
i przychodzi
tato – pan reżyser,
i ćwiczymy
scenę po scenie,
ubieramy w słowa marzenie.

A za dni – nie wiem sam – trzy lub cztery
czas nadchodzi wielkiej premiery.
I czuję drżenie rąk,
gdy z pokrywek dobywa się gong!
Pierwszy akt!
Smok, księżniczka i ja!
Start!

Widzowie ze wzruszenia płaczą.
Smok (prywatnie jest odkurzaczem),
księżniczka (moja siostra)
i ja, czyli ja (ważna postać)
zbieramy naręcza braw.
I widzów krzyk już wzbiera:
Autor! Autor! Ach! Ach!
A mama się uśmiecha,
i skromnie stoi w drzwiach,
i kroi piszyngera.
Trwa nocy listopadowej sen.
Słodkie jest życie aktora
domowych scen.



© Wydawnictwo Aksjomat

Gdzie odlatują białe kruki?


Spytałem telefonicznie
uczoną panią Beatę,
gdzie lecą białe kruki,
takim, powiedzmy, latem.

„No, jest pewna kraina,
rzekła pani Beata,
gdzie zima trzyma i trzyma
i nie ma lata.

Wszystko się tam bielą mieni,
a najwięksi dżentelmeni
skarpet białych w bieliźniarkach
mają par co najmniej sto:
te na urodziny,
te na początek zimy,
te z okazji sanny,
te się założy po wyjściu z wanny,
a te będą w rezerwie na jakąś inną okazję.

Flaga tu jest w śniegu cała,
a stolicą – Bielsko-Biała
(choć słyszałam kilka uwag,
żeby przenieść ją do Suwałk,
bo tam termometru rtęć,
zawsze wskaże minus pięć),
w każdym razie na obiady dają bardzo biały barszcz.
A anieli
w białych frakach
w chmur pościeli
na hamakach
z płatków śniegu najpiękniejszych
najpiękniejsze lepią sny”.

Podziękowałem grzecznie,
ukłoniłem się do słuchawki,
a za oknem
biały grudzień
biały obrus kładł na świat.

I dojrzałem zaskoczony,
jak w kawiarni „Trzy Korony”
w towarzystwie białej kawki
biały kruk z fasonem siadł.


© Wydawnictwo Aksjomat