środa, 15 stycznia 2020

O morskich bałwanach


Czasem pośród morskiej piany
morskie kłębią się bałwany.
Morskie się bałwany kłębią
ponad morza ciemną głębią.
Bałwan często żyje stadnie,
woli z wierzchu żyć niż na dnie.
Choć nie jego jest zasługą,
że na wierzchu jest tak długo,
to się chełpi tym i chwali
od Bosforu aż do Bali.
Zachwycają się zebrani,
jakże bałwan się bałwani.
Jak się pieni, jak się puszy,
jak bałwaństwem huczy w uszy.
Na tle morza (jak na ściance)
bałwan czyni wciąż łamańce!
Jak ów bałwan się nadyma,
jak po plecach fal się wspina!
Bo powszechny pogląd głosi,
że bałwana fala wznosi,
a gdy fala już opadnie,
to się bałwan znajdzie na dnie.
Bałwan zniknie gdzieś w odmętach
i nikt go nie zapamięta.
Kiedy bałwan już utonie,
wiatr wygładzi morskie tonie,
ukołysze morza płótno
i nie będzie wcale smutno.
Bałwan bowiem, moi mili,
jest produktem jednej chwili.
Jakoś wcale się nie trwożę.
Co zostanie? Wieczne morze.






wtorek, 14 stycznia 2020

Muszka na muszce


Stoi pirat tuż przy sterze
i na muszkę złość go bierze.
Dość to niewymowna złość,
bo to małomówny gość.
Ale gdy się pirat wścieknie,
to mu muszka nie ucieknie!
Taką pirat ma nadzieję,
że mu muszka już nie zwieje.
Padł na muszkę blady strach:
gość z muszkietem stoi w drzwiach!

Co było dalej? Wiemy to z
relacji świadka z numerem trzy.
Świadek ów zeznał, klnąc się na bryg,
że wtedy słyszał potężny ryk.
Potwierdził wszystko,
spisał zeznania.
Oto zeznanie
w pas nam się kłania:

[Zeznanie:]
Przestępując z nóżki na nóżkę,
wziął na muszkę muszkietu muszkę.
Muszce podoba się to dość średnio,
o czym już mowa była uprzednio.
Że już uprzednio o tym mówili,
to się do tego w mig uprzedzili.
Jak ktoś się uprze – na morzu, lądzie –
to się tak zdarza, wysoki sądzie.
Gdy kto się uprze i prze do swego,
to mnóstwo z tego dzieje się złego.
Więc sytuacja wygląda tak,
że być na muszce muszce nie w smak.
W skrócie rzecz cała tak się przedstawia:
ktoś tu na muszkę muszkę wystawia.
A gdy kto muszkę bierze na cel,
to jest to jakaś „Road to the hell”!

Więc plan jest taki – amerykański:
pirat chce wdrożyć w życie plan drański.
I choć widzimy go tylko pół,
wiemy, że knuje wciąż to, co knuł.
Wyraz mu brzydki nie schodzi z ust,
a palec wolno ciągnie za spust.
Muszka w muszkietu patrząc czeluście,
rzekła: – Ta scena nie jest w mym guście.
Muszę dać nogę lub podać tyły,
by moje tyły całe wciąż były.
Bo ten nikczemnik gotów jest wszak
zmłócić mą istność w drobnisty mak!

Lecz zanim się tu cokolwiek stało,
potężnie statkiem zachybotało.
Wtedy fundament runął pirata,
który zakładał: „Zabij, co lata!
Weź miotacz ognia, szpadę lub kuszę,
lecz – na Neptuna! – nie przepuść musze!”.
W burtę potężne grzmotnęły fale,
które zachwiały jego morale.
Pokład zatańczył swe paso doble,
a pirat nagle poczuł się podle.
Muszkiet mu wypadł z omdlałych rąk
i w łeb go palnął jak pałka w gong,
co usłyszawszy, ile sił w nogach
na obiad zbiegła cała załoga.
Patrzą, nie widzą nawet talerzy,
tylko nasz pirat jak długi leży.
Usłyszał biedak słowa niemiłe:
„Zszamał szemrany czort nasz posiłek!”.
I wysadzili go gdzieś w południe
na wyspie, gdzie dość było bezludnie.

Morał stąd płynie: gdyś pirat chwacki,
weź odłóż muszkiet. Używaj packi.






List z rejsu


Drogi Jurku! Musisz wiedzieć,
że bawimy się wspaniale.
Na śniadanie, obiad – śledzie,
bowiem śledź jest wcale, wcale.
Nie narzeka nikt, nie psioczy,
nikt nie skarży się, nie smuci.
Rejs ogólnie jest uroczy,
tylko bosman wciąż się kłóci.
Jakoś wczoraj fali grzywa
Cześka nam z pokładu zmyła.
Każdy stratę tę przeżywa,
bo to jednak strata była.
Czesiek bowiem miał w kieszeni
zestaw przypraw od kucharza.
Teraz się jedzenie zmieni...
Śledź bez przypraw – to się zdarza.
Wszyscy są tu tak uprzejmi,
że nic, tylko kłaść na ranie.
Nikt nie powie tu: Ster przejmij,
tylko: Ruszaj się, baranie!
Z Grzesiem obok trzymam sztamę,
choć Grześ ma naturę szorstką.
Nową dali mi piżamę,
bo Grześ ma chorobę morską.
Bosman wdał się w zdań wymianę
z jednookim marynarzem.
Wciąż szukamy go na zmianę.
Czy się znajdzie – czas pokaże.
Stach tkwi na bocianim gnieździe –
miał tam wejść i zejść z powrotem,
wczoraj ktoś go dostrzegł wreszcie,
ponoć ściągną go w sobotę.
Przebywamy morską drogę,
oprócz Władzia wszyscy zdrowi,
bo mu rekin odgryzł nogę
i dość przykro jest Władziowi.
Wschody i zachody słońca
podziwiamy wprost z pokładu
i zachwytom nie ma końca
(po bosmanie nie ma śladu).
Andrzej złapać chciał delfina,
więc wychylił się ku morzu.
Każdy dobrze go wspomina.
Jaka szkoda, że nie dożył...
Żałuj, że cię nie ma z nami,
bo zabawę mamy przednią.
Wczoraj wybuchł nam dynamit,
mącąc ciszę poobiednią.
Nasz kapitan za bosmanem
wysłał list poniekąd gończy,
zapytując: Co z baranem?
Nie wie nikt, jak to się skończy.
Bez bosmana jak bez ręki,
wie to każdy, kto mórz zażył.
Kubuś w nocy miewa lęki.
Ponoć zląkł się marynarzy.
Z rozkazania kapitana
morska jest do picia woda.
Słodka – przereklamowana,
więc jej dla nas trochę szkoda.
Śledzie się skończyły w czwartek,
szczur to jednak nie to samo.
Dziennik rejsu nie ma kartek,
bo je ponoć pozjadano.
Pensje płacą nam na raty,
by nas uczyć oszczędności.
Kucharz wczoraj upiekł mapy,
mówiąc, że to schab bez kości.
Mnie się cypel dostał tłusty,
więc najadłem się jak cielak.
Umie kucharz trafić w gusty:
chudy Zdzich miał archipelag.
Trzeszczą dechy w burt poszyciu,
wiatr kołysze masztem lekko.
Jeśli pragniesz przygód w życiu,
to ocean twoją mekką!
Pracy tutaj nie za wiele,
pokład zmyjesz i gotowe.
Wypoczywasz jak w niedzielę,
chyba że ci zmyją głowę.
Nikt tu nie roluje żagli,
bo zanikły wskutek prucia.
Nic donikąd cię nie nagli,
może tylko prócz zatrucia.
Gdybyś widział nasze gęby
przy szantowej rzewnej nucie!
Zjedliśmy na morzu zęby...
Część przynajmniej – po szkorbucie.
Wiem, że każdy mi zazdrości
tej wyprawy pod żaglami...
Wczoraj znaleziono kości,
zatem bosman wciąż jest z nami.
Będę kończył, Jurku drogi,
bo nadchodzi wachty pora,
a po dżumie drżą mi nogi –
zajrzę jeszcze do doktora.