środa, 5 lutego 2014

Ptasi karnawał


Ze wszystkich zabaw świata
najbardziej sobie chwalę
uczestnictwo w skrzydlatym
ptasim karnawale.

Na północy Krakowa
w wysokich wieżach drzew
wśród gałęzi się chowa
radosny ptaków śpiew.

Tańczy gawron we fraku,
wróbel w szarym kubraku,
a sikorki we wtorki
w sambie szkolić się chcą.
Kos na głos twista śwista,
frunie nuta srebrzysta,
w śmieszną maskę przybrana,
białą przykryta mgłą.

W białych lakierkach luty
gna ku wiośnie na skróty.
Stroi się w piórka karnawał...
Zatańczmy razem z nim!





© Wydawnictwo Aksjomat

Pan Luty przychodzi na dwadzieścia osiem dni


Przychodzi pan Luty i
trochę się dłuższe robią
zimowe dni.
To dobrze.
Może się podobać ten w sumie sympatyczny fakt.
Ale i tak
bez tego
lubimy pana
Lutego.

Już słyszę te pytania:
A, przepraszam, za co lubimy?
A lubimy, przepraszam, dlaczego?
Więc wyjaśniam szybciutko,
siedząc przy biurku w rękawiczkach
(futro bym chętnie założył
albo w ogóle zmienił się – bo ja wiem – może w baribala):

Lubimy
za zimę, co wciąż jeszcze jest biała.
Za sannę.
O, sanna… Sanna w lutym bywa doskonała!
Za mróz,
co zaplata pod szyją
wełniane szaliki.
Za mgiełkę szytą
z bardzo poważnej muzyki
i niepoważnych marzeń. Cóż, marzenia…
Mgiełka płynie leniwie nad białymi polami.

Pan Luty odchodzi.
– Do widzenia!
– Do widzenia!
Poczekamy na pana rok.
Przyrzekamy.





© Wydawnictwo Aksjomat





W zoo


– Byliśmy w zoo...
– I co? I co?
– No, słuchaj, super sprawa.
Tygrys był zły,
lwy miały kły,
a paw kłopoty sprawiał.

Puszył się. Znasz go:
strasznie jest
pan paw zarozumiały.
Krokodyl łaskawie nie chciał nas zjeść,
a małpy wciąż małpowały.

Słoń się wachlował
i huczał jak sowa:
wach-wachlu, wachlu-wach,
struś zaś – dowcipniś – głowę sobie schował
głęboko w piach.

– A wielbłąd?
– Też był. No oczywiście.
Ach, wielbłąd... Ten to ma wzrok filozofa!
Garbił się troszkę, skubał liść za liściem
w stylu „lubi, szanuje, kocha”.

Papugi
w piórach krzykliwych
darły się wniebogłosy
aż w futrach
z Ameryki
zjawiły się oposy.

A zebry chodziły sobie w piżamach,
już takie mają zasady,
a żyrafy miały głowy w chmurach jak w turbanach
i rosły
jak baobaby.

Był też nasz wróbel,
źrenica dnia szara,
skakał poprzez kałuże...
Postanowiłem:
będę się starał
zajrzeć tu kiedyś na dłużej.





© Wydawnictwo Aksjomat

Luty na stacji Zamróz Wielki


Na stacji Zamróz Wielki,
gdzieś nieopodal Śnieży,
zatrzymał się nasz pociąg, co nas ku wiośnie wiózł.
I stoi rząd wagonów,
czas płynie, a śnieg leży,
bo luty chyba tutaj śnieg z całej zimy zniósł.

Nic nie zmienisz,
nie odczarujesz,
choćbyś na pomoc wezwał dwudziestu poetów z Krakowa…
Mróz białe zęby szczerzy
gdzieś nieopodal Śnieży,
na stacji Zamróz Wielki
przyszło nam w lutym tkwić.

Jest tu bufet, proszę pań,
co się zwie „Polarny krąg”,
a w bufecie w karcie dań:
świeży wprost z przerębli pstrąg,
zimne nóżki,
lody z puszki
i chłodnika wersji pięć.
Brać, przebierać i wybierać,
jeśli tylko kto ma chęć.

Może stąd gdzieś uciec da się,
wykupując bilet w kasie?

– Poprosimy o bilet. Ulgowy.
– Dokąd?
– Do stacji Deszcz Majowy.
– Deszcz Majowy? O rety…
To gdzieś przy Kwietnej Łące…
Połączeń brak, niestety.
– A może Kwiat Jaśminu?
– Odjechał, proszę państwa.
Następny? Za trzy miesiące,
nie ma bliższego terminu.

Na stacji Zamróz Wielki,
od Śnieży całkiem blisko,
zatrzymał się nasz pociąg, co wprost ku wiośnie gnał.
I tak staliśmy w miejscu,
gdzie biało, zimno, ślisko,
a luty poprzez zamieć uśmiechy chłodne słał.





© Wydawnictwo Aksjomat