poniedziałek, 23 grudnia 2013

Na śnieg!


Chodźmy, chodźmy na śnieg:
taki miękki, biały świat od rana!
Po śladach tylko poznasz, że ktoś szedł,
a nie frunął...
Chcesz lepić bałwana?

Proszę bardzo – jest z marchewki nos
i kapelusz wysoki jak komin.
Bałwan miotłą omiata szkło
sopli lodu...
Cisza w uszach dzwoni.

Wszystko lekkie, jasne – dobry sen
przyśnił się nam tym zimowym rankiem.
– Skoczysz w zaspę? – W zaspę? – Czemu nie!
W końcu zima...
Poskrzypują sanki.

Chodźmy, chodźmy na śnieg!
Dom jak ryba w białą sieć schwytany
przymknął oczy na śnieżynek bieg.
Już południe...
Córeczko, wracamy!







© Wydawnictwo Aksjomat

Śnieżna kolęda


Opadły gwiazdy z palm na szybach
w polskim Betlejem... Chusta biała
stajenki dach przed mrokiem skrywa.

Gdy śliczna Panna Syna kołysała...

Lśni księżyc zawieszony w górze:
w gałęziach nocy bombki szkiełko.
I dym z komina już się smuży.

Lulajże Jezuniu, moja perełko...

Mróz trzaska, łamie się opłatek,
serca się topią, śmieją buźki.
Lecą anioły ponad światem...

Oj, Maluśki, Maluśki, Maluśki...

Niosą Nowinę sanny dzwonki
przez świata mrozy i zawieje.
Z pasterki śpiew dochodzi gromki...

Bóg się rodzi, moc truchleje...







© Wydawnictwo Aksjomat

Co by nie mówić – biało!


Co by nie mówić – biało.
A to na dodatek taka, tato, zimna biel!
Ale śniegu nadal, proszę mamy, mamy mało.
No, mało. Wciąż za mało nam.
Czyż nie?

– Skoro mało, to proszę najuprzejmiej więcej! –
powiedział święty Mikołaj
i zatarł zmarznięte ręce,
i zabieliło się jeszcze bielej dokoła.
I parsknęły służbowe renifery
na raz, i na dwa, i na trzy, i na cztery!
I śnieg się rozsypał w obłoku pary:
śniegowe czary-mary
na polach.

Zasypało więc drogi,
zasypało port i każdy kąt.
Zimno w uszy
i zimno w nogi.
Żeby tylko nie chciało
zasypać nam świąt!

Bo nie byłoby,
moi mili, Wigilii
i pasterki by nie było, i karpi.
I nie śpiewałyby kolęd choinki...
Już starczy tego śniegu, już starczy!

I żłóbka by nie miało
Betlejem jasne.
Wyobrażacie sobie? Śmiało!
Nie.
Ano właśnie.

Więc się święty Mikołaj zmartwił.
Więc zmarszczył święty Mikołaj brwi.
Za dużo śniegu – to nie są wcale żarty.
I uniósł trochę śniegu do nieba,
nad ogrody, nad wieże, nad sny.

Co by nie mówić – biało.
Złapało nas w tę śnieżną, proszę taty, śnieżną sieć!
I śniegu mamy, proszę mamy, tyle, ile by się chciało,
ile by się chciało
tego śniegu
mieć.






© Wydawnictwo Aksjomat

Kantyczka wigilijna


Zajechała saniami pod dom
Wigilia w bieli.
Do Betlejem dziś blisko stąd.
Lecą anieli.

Noc się stroi w bielutką zamieć,
cicha i święta.
Ktoś opłatek z bliskimi łamie.
Mówią zwierzęta.

Z zimna drży betlejemska stajnia.
Chrystus się rodzi.
Śnieżna biel nocy czerń zagarnia
i gwiazda wschodzi.

Kolędować zacznijmy już,
mili pasterze.
Swego Synka w szatkę z naszych słów
Matka ubierze.







© Wydawnictwo Aksjomat

Noc kolęd


Lulaj, Jezuniu, cicho śpij,
Noc w sen już świat ubierze.
Już gwiazda betlejemska lśni
I schodzą się pasterze.

Do żłóbka idzie królów trzech,
By skłonić się Dziecinie.
I kolędników słychać śpiew,
Przez noc kolęda płynie.

Powstają z nocy, śniegu, gwiazd
Kolędy jak marzenia.
Błyszczą choinki. Nadszedł czas
Bożego Narodzenia…







© Wydawnictwo Aksjomat

środa, 18 grudnia 2013

Zimowe przypadki


Założyła brzoza
biały szlafrok
i ubrała wielką czapę z białych chmur.
By się rozgrzać
niedźwiedzie
chodzą w afro.
Ptaki kreślą na niebie
ślad polarnych kół.

Wystroiły się na biało łasice.
Pojaśniało od tych strojów, że ho ho!
A czarnowidz
został jasnowidzem:
śnieg się mienił
i odmienił całkiem go.

Odmieniony
przez zimy przypadki,
rzekł jasnowidz: Ja widzę to tak,
że gdy zsuną na oczy się czapki,
to w ciemniejszych jest barwach nasz świat.

Zatem czapki na uszy!
Zima miewa też plusy!
(Jasny plusik śnieżynki
na latarni już siadł).

Tylko niedźwiedź w programie
„Dobre drugie śniadanie"
postawione pytanie
jednym ziewnięciem zjadł.
– Nie do twarzy mi w afro.
Dla niedźwiedzia to afront.
Wy tu sobie gadajcie,
a ja pójdę już spać.







© Wydawnictwo Aksjomat

Samolotem


Polecimy sobie samolotem.
Tu i ówdzie.
Tam i z powrotem.
Startujemy!
Lecimy w chmury!
Coraz mniejsze już miast są kontury.
A my lecimy, lecimy, lecimy...
I marzymy ciągle, i marzymy...
Że tu Rzym, tu Krym,
doliny
i Pieniny,
i Apeniny.
Słońce złotem do nas się śmieje,
szczerzą zęby swe Pireneje.
No, no... Mają zębiska!
I te strome urwiska!
Trzeba zwiewać, za mocno tu wieje!

Polecimy
dwupłatowcem bajkowym.
Przelecimy nad placem Bankowym,
nad Wawelem,
nad Zakopanem,
w Mikołajkach będziemy nad ranem,
potem wolno pofruniemy do Berlina.
Na dwa dni nas coś w Berlinie zatrzyma,
więc samolot przywiążemy do wieży,
żeby poziom trzymał jak należy.
A my sami – według ścisłego planu –
wyskoczymy na spadochronach z łopianu
na miasto.

Potem będzie Jasło i Praga,
Paryż, Haga i Kopenhaga.
Polecimy z rzek błękitnych biegiem.
Pobiegniemy przez chmury przed siebie.

Polecimy sobie samolotem.
Tu i ówdzie.
Tam i z powrotem.
I tak miło dni nam upłyną
nad zieloną mapy równiną.







© Wydawnictwo Aksjomat

Zima, kominy i dym


Zima się trzyma
dymu z komina
i polem idzie pod rękę z nim.
Paradna para
cicho-sza-szara:
pan Dym i Zima.
Zima.
I Dym.

Dym się na wietrze chwieje,
wiatr go zawija w zawieję,
w śnieżnobiały papierek,
w sreberko białych dni.

Dym jak to dym –
za śniegiem goni
i śnieżny pył
zmiata z jabłoni:
z kwiatów na szybie
ma miotłę w dłoni,
z iskierek w piecu
ma w sercu żar.

I gdyby nie te dymy,
i gdyby nie kominy,
to pewnie by nie było
tej całej długiej zimy.

Spytałem kominiarza:
– Czy tak się zawsze zdarza,
że zima jest dopóty,
dopóki tańczy dym?

Zamyślił się, zasiedział,
lecz nic mi nie powiedział.
Mnie śnieg poprószył skronie,
a dalej nie wiem nic.






© Wydawnictwo Aksjomat

piątek, 6 grudnia 2013

Śnieżne króliki


Skaczą po niebie śnieżne króliki
(niebo jest łąką granatową)
i zaplatają nam wierszyki:
gwiezdne warkocze – słowo w słowo.

Skaczą króliki śnieżne w górze,
w futrach z igiełek mrozu szytych.
A ja z tych skoków będę wróżył,
zapiszę białe zim zeszyty.

Lecz skąd się wzięły nad głowami
wśród chmur króliki i ich susy?
Pewnie to zimie zawdzięczamy:
wyjęła je wprost z kapeluszy.

Gdy spojrzysz na zimowe niebo,
dostrzeżesz tropy łap wyraźnie.
Że to są gwiazdy? Lecz cóż z tego...
Od czego mamy wyobraźnię!






© Wydawnictwo Aksjomat

Na ślizgawce


Idziemy
na ślizgawkę
przez zimną mgiełkę dnia.
Nie widać nas zza czapek:
mnie, taty oraz psa.

Pies ma czapkę
z najdłuższymi uszami
i łyżwy
pies też ma psie.
Zobaczcie zresztą sami:
dwie pary,
czary-mary!,
będzie całkiem przyjemnie
ślizgało się.

Na ślizgawkę jest blisko,
na ślizgawce jest ślisko:
dobrze, że mróz ścisnął
i trzyma mocno nas.
Mróz trzyma nas za ręce,
łyżwy rysują serce,
i nie trzeba nic więcej,
by miło spędzić czas.

Wracamy
ze ślizgawki
po zmierzchu ciemnym szkle.
Wyprzedzają nas czapki:
psa, tatę oraz mnie.






© Wydawnictwo Aksjomat

Biała pozytywka


Gdy sen cichutko ścian dotyka,
na palcach tańczą już marzenia,
zaczyna sączyć się muzyka,
noc się uśmiechem rozpromienia.

Ożywa biała pozytywka,
tancerz podaje dłoń tancerce
i żołnierzowi z naprzeciwka
topnieje ołowiane serce.

Zakładki z książką tańczą nocą
w rytmie muzyki z pozytywki
i gwiazdy się parami schodzą,
a kartki z bloku – na wyrywki.

Księżyc dodaje srebra strunom
gitar z plastiku – nadstaw uszu!
Grają w zagadki: słoń, pies Bruno,
królik Frumante i miś z pluszu...

Już świt w swym szarym płaszczu zerka
na wracające z łowów koty.
Na pozytywce drży tancerka:
kto wie, czy z zimna, czy z tęsknoty...






© Wydawnictwo Aksjomat

Zagadkowy świat


Lubię usiąść przy oknie,
trawiąc dobry obiadek.
(Przyznam, kochani, owszem – zwyczaje mam jak wąż).
I patrzę z mego okna
na świat pełen zagadek.
Noc ma żagle z granatu.
A ja tak patrzę wciąż…

Patrzę jak łażą koty. Zagadkowe. Nad wyraz.
Drzewa w parku czekają,
niby żyrafy śpiąc.
I księżyc tuż nad dachem
z gwiazdami się zatrzymał:
właśnie leci kometa
i grzywą wstrząsa lwią.
W oddali koczkodany
hasają, że o rany!
Aż w dżunglę się przemienił
przy placu zwykły klomb.
I gra jazz przy tym klombie
maestro słoń na trąbie!
Maestro słoń ma trąbę
najlepszą z wszystkich trąb.

(Lecz skąd tu koczkodany?
Być może z morskiej piany.
Lub przyjechały do nas
tramwajem numer sto).

I taka myśl mi zwykle
przychodzi wtedy do głowy –
streszczę ją wam na koniec w postaci tych dwóch zdań:
zwyczajny świat jest zawsze
cudownie zagadkowy.
I tylko trzeba umieć
patrzeć, kochani, nań…





© Wydawnictwo Aksjomat

Pada śnieg


Więc pada śnieg.
Na Kolejowej.
Na Akacjowej,
Nowej, Zamkowej.
Biało i zimno, aż biorą dreszcze,
A śnieg jak padał, tak pada jeszcze!
Place,
Ulice,
Mosty,
Ogrody –
Wszystko ubrane w myśl śnieżnej mody.
Na białych gwiazdach lśni biały szal.

Tak się podziało,
Że się odziało
Wszystko na biało. Czarny kot też.

(Tramwaj, co w białą jechał dal,
W zdumieniu powstrzymywał oddech,
A z nim dziwili się przechodnie,
Że taka cicha jest ta biel).

Pada na Smoczej
I na Roboczej,
Już Dentystyczna biała jak ząb.
Zimy się chciało,
No to zawiało.
To nic, że biało. Gorzej – że ziąb!

Więc pada śnieg.
Na Futbolowej,
Na Polnej, Solnej
I na Kwiatowej.
Pada na pana,
Na panią pada,
Czy to wypada?
A czemu nie!





© Wydawnictwo Aksjomat

Grudzień


Grudzień się nad nami pochyla,
Już poprawia śniegu kołderkę.
A ten śnieg – bielszy co chwila.
Białą przywdział świat kamizelkę.

Grudzień brodę ma białą, ogromną
Niczym biała korona drzewa.
Świat gdzieś zniknął; biała zasłona
Już choinki w górach ogrzewa.

Grudzień w świetle śpi zamarzniętym,
Srebrne struny mrozu dostraja.
Grudzień mieszka w nutach kolędy,
W głosie dzwonków sań Mikołaja.








© Wydawnictwo Aksjomat