środa, 15 stycznia 2014

Co się właściwie domom śni?


Co się właściwie domom śni?
Jakie mieć mogą domy sny?
Gdy noc zaciąga swe zasłony
i gdy szeroko ziewa komin –
co się właściwie domom śni?
Gdy z luster zerka dzień miniony,
jakie miewają domy sny?

Jedne szum morskiej fali śnią,
i marzą, że statkami są.
Gwiazdy je swoim szlakiem wiodą,
do portu, hen, za wielką wodą,
który swą przystań oddał snom.
I bosman – księżyc – długą brodą
posrebrza napotkany ląd.

A jeszcze to rzec chciałem wam,
że również takie domy znam,
gdzie pomarańcze lampek świecą,
a one w chmur wąwozy lecą,
i, zaglądając tu i tam,
przed deszczem chronią i zamiecią:
każdy wejść może do ich bram.

Zaś w mego domu nocnym śnie
słońce bez przerwy śmieje się.
Świat jest objęty ramionami
mojego Taty, mojej Mamy,
i palmy w tęczy schładza deszcz.
Dom mrugnął już okiennicami:
śnij ze mną sen ten, jeśli chcesz.







© Wydawnictwo Aksjomat

Taki kram


Na rynku
pewnego miasteczka
stanął zimowy kram:
zimno mieli w blaszanych puszeczkach,
płatki śniegu w płóciennych woreczkach –
kilogram płatków,
dekagram płatków,
płatków śniegowych gram.

Tylko dzisiaj! Tylko dzisiaj!
Doskonałe!
Śnieżynki duże!
Śnieżynki małe!
Gwiazdy białe i srebrny mróz! –
głos sprzedawcy przez rynek się niósł
i dzwoniły sanie kramu,
i bielała coraz bardziej broda temu panu,
i błyszczało zimno białe złoto płóz.

Ustawiła się zaraz kolejka długości bodaj stu metrów,
ludzie jak to ludzie: zupełnie potracili głowy.
– Proszę uprzejmie! Duży wybór minusowych termometrów!
– Proszę bardzo! Zegarki na czas zimowy!

I aż strach pomyśleć,
co mogłoby się stać, gdyby
poczciwy luty miał jakieś, powiedzmy, osiemdziesiąt dni.
Lecz kram spakował się w końcu,
zniknął nagle, jak przybył.
Jeszcze tylko gdzieniegdzie
okno mrozem się szkli.








© Wydawnictwo Aksjomat

O wilku mowa


Raz wilk (z „Czerwonego Kapturka”),
po wilczej podrapał się glacy
i tak pomyślał, że jutro
nie pójdzie sobie do pracy.

Posiedzi troszkę w mieszkanku
(M4 na Nowej Hucie),
zdrzemnie się, coś poczyta
i innych zażyje uciech.

Lecz ledwo otworzył tygodnik,
pazury otulił kapciami,
do drzwi ktoś puka. Babcia.
Nie ma żartów z babciami.

W gniew wpadła babcia okrutny:
„Zaraz, chwileczkę, wolnego!
Miałeś mnie zjeść o dziewiątej:
już jest dwunasta, kolego!

Zwolnią cię z pracy, kochasiu,
nic nie pomogą rozmowy.
Już czeka na cię w Bieszczadach
myśliwych tłum dewizowych!”.

Zawstydził wilk się ogromnie,
pazurem podrapał się w bok.
„Ja się poprawię, babuszko”.
I cmoknął babcię: cmok, cmok.

Tu morał do was przyfruwa,
jak z Azji błotna czajka:
nie myśl, chłopie, o wolnym,
wtedy gdy robisz w bajkach.







© Wydawnictwo Aksjomat

Pociąg


Stał sobie pociąg raz na peronie.
Dziesięć wagonów. W każdym wagonie
– gdybyśmy tutaj liczyć zechcieli –
było sześćdziesiąt siedem foteli.
Pociąg miejsc wolnych w ogóle nie miał,
w każdym fotelu ktoś sobie drzemał.

Był pan urzędnik spod Świnoujścia,
panna, co czeka wciąż zamążpójścia,
pan, co nagrody wręcza na galach
i mąż aktorki, co gra w serialach.
Był tokarz, piekarz, lekarz, aptekarz,
skoczek, atleta, poeta, dekarz.
I każdy pytał się konduktora:
– Kiedy już będzie odjazdu pora?
Ja na szesnastą dziś chcę być w Płocku.
– O ósmej karmię kota w Otwocku.
– Wsiadłem w zasadzie tu przez przypadek,
lecz tam, gdzie ktoś chce, ja nie pojadę…
– Mnie proszę zawieźć wprost do Krakowa.
– Ja wolę Chorzów. Chcę do Chorzowa.
– Mam bilet niby na Przemyśl Główny,
lecz chcę do Gdańska – tak się umówmy.
– Mnie proszę oddać kasę za bilet.
A skąd mam wiedzieć, kochany, ile?
– Ja mam swe sprawy w Wiedniu i Pradze.
– Ja też chcę jechać, lecz gdzie? – nie zdradzę.

W każdym wagonie sześćdziesiąt siedem
Celów podróży. A pociąg jeden.
Każdy więc swoich dowodził racji…
Pociąg do dzisiaj stoi na stacji.







© Wydawnictwo Aksjomat

Spotkanie ze styczniem


Raz ukłonił mi się styczeń z oddali,
(już się Szewska zanurzała we śnie).
Podszedł. Pyta: – Czy się mogę wyżalić?
– Proszę bardzo – ja na to. – Czemu nie…

– Wedle moich, proszę pana, obliczeń –
zaśnieżony, zasępiony rzecze styczeń –
tak wychodzi, że dziś, jutro i pojutrze,
będę chodził, proszę pana, w grubym futrze.

A ja chętnie wdziewałbym sandałki,
i sodową na plaży pił wodę,
i jadł lody sprzedawane na gałki,
bo na sople już patrzeć nie mogę.

Wąchać chciałbym na słońcu bukiety
róż, stokrotek, bratków i dalii.
Cóż, gdy ciepło wziął całe, niestety,
kuzyn Styczeń – pan zna? – ten z Australii.

Wcale nie jest mi dobrze z tym chłodem.
Powiedziałbym: jest źle albo gorzej.
Lecz co zrobić: przydział mam na pogodę.
Jak mi mrozić kazali, to mrożę.

Smutna sprawa z tym styczniem, wiadomo,
coś szepnąłem, że przykro, że żal
i brnąc w śniegu wracałem do domu,
a pan styczeń sam szedł w białą dal.








© Wydawnictwo Aksjomat

Zimowy teatr


Styczeń – wiadomo.
Wiadomo – zima.
Każdy się ciepło ubiera.
I tutaj żartów już raczej nie ma:
mróz gra poniżej zera.
Lecz z drugiej strony
w zimy teatrze
jest, moi drodzy, na co popatrzeć,
bo wyskakują z szafy wnętrz
kurtki, płaszczyki,
czapki, szaliki,
futrzany kołnierz z nimi też.

A więc w spektaklu
„Mroźny styczeń”
wystąpić zaszczyt mają dziś,
pozwólcie Państwo, że wyliczę:
pan Płaszcz, Kurteczka typu „miś”,
Czapka (z pomponem),
mistrz Szal (z fasonem)
i Rękawiczki, siostry dwie.
Na łamach wszystkich tygodników
chwalono debiut nauszników
i w ciepłych słowach recenzenci
wypowiadali o nich się.

I tylko podkoszulka szkoda,
bo grywa biedak w epizodach,
Lecz chyba duża rola przed nim,
zima jest długa.
Któż to wie…







© Wydawnictwo Aksjomat