środa, 11 września 2019

Lekcja polskiego


Gdy się zaczęła lekcja polskiego,
z Jerzykiem w wisielca
graliśmy akurat.
I nagle Jerzyk powiada: – Patrz, lebiego!
Ktoś zgubił płaszcz!
– A gdzie?
– Tam!
Przez podwórze przewieszona chmura!

Pewnie że spojrzałem.
Zawsze to jakaś rozrywka.
Człowiek, jak wiadomo, jest duchem i ciałem.
Ciało mniej jest mobilne.
W ogóle ciało to przykrywka.
Lecz duch!
Ten to potrafi nawywijać...
Ruszyłem więc za duchem wpław
przez zbielałe jezioro zimy.
(W tym czasie Jerzyk
wieszał mnie na hak,
a może lepsza była szyja?
W każdym razie długopis – ten drewniany kat –
był zdobny napisem „Pieniny”).

Podwórze zwykłe dość,
jak każde szkolne podwórze.
Ścian szarość,
węgiel w rozsypce,
wszędzie taki sam od wf-u gość,
z nerwowym rozstrojem fortepian i fałszywe skrzypce.
Jest więc wszystko, by chcieć zostać tu na dłużej.

I widzę już od parapetu:
oto przechadza się krokiem chwiejnym Rimbaud.
Pan zechce się przedstawić...
– Poeta pełną gębą.
Gorzkie są obłoki Jawy.
Malwy kwitną przy drodze i bledną.
I pachnie swoją polną drogą biel i czerń fotografii.

Gdy się skończyła lekcja polskiego,
gdy przyszpilił ją cienki długi dzwonek jak motyla w albumie,
robiłem, co tu kryć, za dokumentnie powieszonego.
Jeśli chodzi o grę w wisielca – trudno tu odwołać się do sumień.
A w poezji?
Nie wiem, jak to jest.
Te malwy rzeczywiście więdną.
Nieraz przenika nas
niespodziewany dreszcz.
Zostawił pan płaszcz, panie Rimbaud...






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz