środa, 15 maja 2019
O burczychmurze
Idzie chmura po niebie,
przyjść nie może do siebie,
bo daleko do domu,
a wicher groźnie śwista.
Na końcu nieboskłonu
chmurka ma swoją przystań.
Leci to wyżej, to niżej,
wiatr ją czasem podrzuci,
żeby miała ciut bliżej,
żeby tę drogę skrócić.
I chmurzy się ta chmura,
i robi się bardzo bura.
I mówią na dole,
mówią na górze,
że w brzuchu burczy
tej burej chmurze.
Więc wszyscy orzekli zgodnie:
na Mazurach, w górach i na Warmii,
że trzeba tę chmurę godnie
podjąć i – że jest głodna – nakarmić.
Jak kto stał,
co kto miał
burej chmurze
w darze dał.
Zając przyniósł marchewkę,
kos sok dał na rozgrzewkę.
Wiewiórki orzeszków sześć:
no nic tylko się rozchmurzyć i jeść.
Żaby dały cztery chleby,
dzik żołędzi niemało –
żeby,
żeby,
żeby,
żeby,
żeby tak nie burczało!
Cztery wróble – każdy po okruszku,
żeby chmurce
nie burczało w brzuszku.
Chmurka rada nierada
co przynoszą to zjada.
Lecz mało ciągle i mało,
a burczy
tak jak burczało.
Wygląda to dość groźnie,
już o tym plotkują w Krośnie
i w parku w Tymbarku mówią o tym też:
że chmura rośnie i rośnie,
że rośnie wzdłuż i wszerz!
Wreszcie burczeć przestało.
– Sukces! – krzyknęli wszyscy.
I wtedy właśnie zagrzmiało!
Szast!
Prast!
Grzmoty i błyski!
I lunęło, zaniosło się deszczem
nad Warszawą, Iławą i Wrzeszczem.
Zawsze to kłopot nie lada,
gdy tak się nagle rozpada,
bo kaloszy nikt nie nosi w kieszeni –
trzeba czekać aż pogoda się zmieni
i wszystko się znów poukłada.
Ktoś tam się na chmurkę oburza,
że przez nią ta cała burza.
Lecz cóż chmura winna jest komu?
Szła sobie niebem do domu...
I tylko świstał wicher,
aż trzęsło nieba dachem i strychem,
i tylko w brzuszku burczało...
I wzięło się
wzburzyło,
i wzięło się
rozpadało!
Aż przeszło i stało się ciche.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz