piątek, 15 marca 2024

Dziewczynka z zapałkami


Gdzie ciemnym przęsłem most wyrasta
i swą wielkością oczy mami,
stała na skraju
wielkiego miasta
mała Dziewczynka z zapałkami.

Włosy jej plątał wiatr zimowy,
śnieg razem topił się ze łzami
i odwracali
wszyscy głowy
od tej Dziewczynki z zapałkami.

Wśród nocy mroźnej zimna dal,
zmrożona rzeka srebrem lśni.
Trwa gdzieś tuż obok wielki bal,
ale nikt nie otworzy drzwi.

Mrok przecinały drobne błyski,
ognie, co chwiejnym żyją życiem:
błysły i gasły,
i po wszystkim…
I tylko śnieg, i wiatru wycie.

Jak bluszcz w podwórzach śnieg się płożył,
tętniły życiem w rynku szynki,
ale nie byli
ludzie skorzy
zapałek kupić od Dziewczynki.

Wśród nocy mroźnej zimna dal,
zmrożona rzeka srebrem lśni.
Trwa gdzieś tuż obok wielki bal,
ale nikt nie otworzy drzwi.

Okna wbijały się w ulice
światła żółtymi pazurami.
Most czerniał pośród
złych przywidzeń,
wśród łez Dziewczynki z zapałkami.

I trwała zima, zima miejska,
co biel przetacza nad dachami.
Zniknęły w śniegu
mostu przęsła,
znikła Dziewczynka z zapałkami.

Wśród nocy mroźnej zimna dal,
zmrożona rzeka srebrem lśni.
Trwa gdzieś tuż obok wielki bal,
ale nikt nie otworzy drzwi.

Dzisiaj czasami w środku nocy
jedna śnieżynka z nieba spada –
wiruje w tańcu,
zwilża oczy
i baśń Dziewczynki opowiada.






 

czwartek, 16 listopada 2023

Lokomotywa ze zwierzętami

 
Toczy się wolno, na boki kiwa
siwa od dymu lokomotywa.

Siwa – tak bywa – jak dziadka broda.
Taka już dymu chmurna uroda.

Lokomotywa wolno się toczy,
jak foka fuknie, jak pies popsioczy.

Bo też wysiłek to bardzo duży
ciągnąć wagony w ciągłej podróży.

Są w tych wagonach różne przedziały:
ten jest ogromny, ten znów jest mały.

Przedział po lewej ma balkon spory,
przedział po prawej – wyściółkę z kory.

Trzeci ma w oknie żelazne pręty,
a ten na końcu jest niedomknięty.

Tam znów wystają dwie pary podków,
trzy z rzędu grzędy mają zaś w środku.

Dróżnik na stacji mocno się biedzi:
kto w tym pociągu w przedziałach siedzi?

Już chciał zapuścić w okno żurawia,
kiedy ktoś krzyknął: – Co pan wyprawia?

Po czym nieznany głos tak obwieścił:
– Kolejny żuraw tu się nie zmieści!

Zdumiony dróżnik siadł na peronie,
pot z czoła wytarł, podrapał skronie.

Myślał i myślał, i nie wymyślił,
nie uogólnił i nie uściślił.

Rzecz rozpatrywał z dołu i z góry,
aż się doczekał emerytury.

Zmienił się trochę, trochę posiwiał,
można powiedzieć: zlokomotywiał.

A pociąg jedzie, a pociąg dudni,
w rytmie poranków i popołudni.

Pociąg kołysze się na zakrętach.
A kto nim jedzie? Same zwierzęta!

Grono zaś zwierząt dosyć jest liczne:
są te domowe, są egzotyczne!

Ta jest pasiasta, ten ma kopyta,
jedzie szczur szczery i fretka skryta.

Jedzie jeż, bocian, wielbłąd, szynszyla,
nie brakło także i krokodyla.

Słoń miejsca cztery zajął, niestety,
więc musiał kupić cztery bilety.

Trąbi wciąż o tym na lewo, prawo.
A pociąg już jest gdzieś pod Warszawą.

Trąbi więc dalej, na prawo, lewo,
a pociąg właśnie ominął Przeworsk.

Trąbi, bo trąba na to mu rosła.
Słyszy go Przemyśl, słyszy Jarosław.

Sęp pielęgnuje pęsetą pióra.
Turowi w turach śni się matura.

W wagonie szóstym siedzą łabędzie.
Łabędź to luzak: – Będzie co będzie.

– Byczo – byk na to. – Byle tak było,
by coś przybyło, a nie ubyło.

Ryby zgodziły się jednogłośnie:
– O wodę idzie? Niech poziom rośnie!

Śmiechem wybuchnął chudzielec pająk:
– Dzieci i ryby głosu nie mają!

Wybuchnął, chuchnął, rzekł, zbiegł i przepadł
(umieć przepadać to też zaleta).

Rzekł, zbiegł i w kącik szybko się wcisnął.
A pociąg właśnie przekraczał Wisłok.

W karty z tygrysem grała pantera:
najpierw w makao, potem w pokera.

Dzisiaj do brydża brakło czwartego,
Był tchórz, lecz bał się, że tygrys zje go.

Że tygrys zje go tuż po rozgrywce.
Nawet nie z głodu, lecz ku rozrywce.

Potem się wyparł: – Gdzie tam! A skądże!
A pociąg jechał sobie na Łomżę.

Łosoś wszedł z łosiem w ogniste spory,
kto czyim szefem jest od tej pory.

Takie zaś przy tym zgłosił uwagi,
że dłuższa nazwa większej jest wagi:

– Nikt pana zasług tu nie umniejsza,
lecz dłuższa nazwa jest ciut ważniejsza!

– Tak pan uważa? Bo myślę sobie,
że jakąś krzywdę tu panu zrobię!

Co tak się zacznie, nieprędko minie.
Wysiedli obaj gdzieś w Łososinie.

A pociąg jechał dalej i dalej.
Na Stępów, Łętów, Kaleń i Kalej.

W restauracyjnym siadły wagonie
dwa nosorożce i cztery konie.

Widząc tych koni końskie zaloty,
trzy pierwsze koty poszły za płoty.

Żeby swą wzgardę pokazać leszczom,
lemur stał murem z miną złowieszczą.

I gdy tak lemur stał swoim murem,
tur mur obalić chciał wraz z kur chórem.

Rzec nosorożec miał coś pod nosem,
lecz nosa utarł mu lew z oposem.

Więc sapnął tylko: – Ach, dzięki, stary,
gnębią do głębi mnie te katary.

I tak się toczy pociąg swą trasą:
ku Zabrzom, Żabnom i Truskolasom.

Wszystkim zaś życie śpiewem umila
z gorylim wdziękiem żona goryla.

Pan goryl szczere śle przeprosiny:
– Państwo wybaczą... To nie z jej winy...

Wół mu przytaknął: – Tak jest w istocie!
Nietoperz milczał, bo był w odwrocie.

Mól w moll zaśpiewał, w dur szczur basował,
aż sowa spsiała, a pies osowiał.

I tak się pociąg toczył po torach:
od wschodu słońca aż do wieczora.

Z każdą minutą drogi ubywa...
Toczy się, toczy lokomotywa! 








© Wydawnictwo Aksjomat  

poniedziałek, 6 listopada 2023

Aspiryna i czosnek


 
Bywa czasem, że jesień właśnie tak się zaczyna:
Ciepła kołdra, herbata, czosnek i aspiryna.

Mija złoto jesieni, jakby kto strzelił z bata...  
A my tylko: kołderka, aspiryna, herbata.

Człek by oddał z ochotą, zmieniłby to na wiosnę:
Te jesienne herbaty, aspirynę i czosnek.

Lecz kto chciałby te skarby? To życzenie niemądre…
Aspirynę wraz z czosnkiem? I herbatę, i kołdrę?

Nie to, żebym się nudził, no bo są w odwiedzinach  
I Angina Gorączka, i Grypa Agrypina.

Więc nucimy na głosy te refreny żałosne.
Ja: herbata. A one: aspiryna i czosnek.

W radiu gra wciąż swój przebój DJ Kaszel z Kataru. 
Dzień po dniu. Od tygodnia. Przestać nie ma zamiaru.

Tak to czasem jesienią mogą skwaśnieć nam miny 
Od kołderek, herbatek, czosnku i aspiryny. 









© Wydawnictwo Aksjomat  

czwartek, 10 sierpnia 2023

Wszyscy lubią jesień (z wyjątkiem jednego niedźwiedzia)


Opadły liście z kasztanów,
brzóz, lip, wierzb, topól, platanów –
już jesień… Kto by powiedział?
A im jest bliżej do zimy,
tym bardziej jesień chwalimy…
Wszystkim się jesień podoba
z wyjątkiem jednego niedźwiedzia.

– Spać mi się nie chce. Nie zasnę –
skarży się niedźwiedź.
No jasne.
Nic przyjemnego.
Z boku się na bok przewraca,
a sen gdzieś znikł i nie wraca.
Stado baranów przeliczył. Nic z tego.

Już miś zasypiał.
Lecz dzieci
wyszły z przedszkola naprzeciw
i w rządku alfabetycznie
(Uwaga: raz! dwa! i trzy!)
zaryczały prześlicznie:
”Staaaaryyyyy nieeeeedźwieeeedź moooocnoo śpiiii!!!”. 

Napisał miś kartkę śpiesznie:
Nie jestem stary. I nie śpię.
A chciałbym.
Proszę o spokój
.

Jesień i złoto wokół…
Jesienią nie jest najgorzej,
do twarzy nam w złotym kolorze,
jak ktoś powiedział.

Lecz cóż po złotych dzbanach
i liściach, i kasztanach?
Całkiem inna jest jesień 
z punktu widzenia niedźwiedzia… 









© Wydawnictwo Aksjomat 

Kocie opowieści


Kot skacze
po stopniach tęczy
jak na cyrkowej obręczy

i szepcze niebu do ucha,
a niebo słucha i słucha.

I słuchają chmury puchate, lotne,
i słuchają chmury kłębiaste,
i wznoszą się razem z tym kotem
w balonie wierszy nad miastem.

A kot opowiada o Persji,
o wielkich myszach sułtana.
(Zaś w innej znanej mi wersji
o myszach – ach, tak! – księcia pana).

I strzygą uszami chmury,
obłoki postrzępione.
A oni tam u góry
lecą poezji balonem.

Aż wreszcie się gwiazdy rozzłocą
i zrobi się kicio i kocio,
i znów kot skacze po stopniach,
a oczy mu noc zwielokrotnia
i nocne lśni futro kota,
i księżyc z białego jest złota.

I kot będzie rósł wciąż i rósł
w Wielki wprzęgnięty Wóz.
A potem słowo po słowie
wszystko dokładnie opowie.

Kot. Mistrz cichych słów. 







Krakowska piosenka na dwa głosy

 
Polecimy balonem, chłopaku,
polecimy balonem nad Kraków.
I będą krzyczeć z dołu: „Gorzko! Gorzko!”,
i zakołyszą gołębie balonem jak konie dorożką.
I będzie tak bardzo bajecznie
na tej naszej Królewskiej Drodze Mlecznej,
nad Floriańską, nad Rynkiem, nad Grodzką.

Polecimy balonem, dziewczyno,
nad nieśmiałą wiosną, posiwiałą zimą.
I zapalą się dla nas latarnie,
i to światło nas w siebie zagarnie,
a my przepasani jak wstążką – Wisłą
polecimy sobie dalej w naszą przyszłość,
nad piwnice, kościoły, kawiarnie.

Polecimy balonem wysoko,
polecimy na złość smogom i smokom.
Podrzucimy monetę księżyca,
niech się toczy, niech rozbłyska, niech zachwyca.
Nie przejmując się smutków balastem,
polecimy balonem nad miastem,
kołysani na wietrze znad Tyńca.

Polecimy nad dachy i wieże,
nad Podgórzem, nad Kazimierzem.
Polecimy nad wieczorem, nad ranem,
nad Wawelem i nad Barbakanem.
I będziemy się czuli jak w kinie,
i jak film ten nasz balon popłynie
na największym ze wszystkich ekranie. 







Gdy Babcia i Dziadek

 
Kiedy Babcia
szeptem uśpi słońce
i księżyca rozkołysze kołyskę,
nuty gwiazd w oddali wiszące
w granatowej ciszy
będą bliskie.

Kiedy Dziadek
łaty na latawce
już przyklei i lalki wyleczy,
to powiezie nas ku huśtawce
naprawiona przez niego
kolej rzeczy.

Babcia z Dziadkiem wędrują wspólnie
przez naszego życia wielką łąkę –
Babcię z Dziadkiem do serca przytulmy,
wynagrodźmy im każdą rozłąkę. 









© Wydawnictwo Aksjomat